Misterium przenikania | Z Bogusławem Kiercem rozmawia Magdalena Legendź

Magdalena Legendź: Jedno z pierwszych teatralnych doświadczeń, które w pewien sposób wpłynęło na Pana późniejsze rozumienie teatru, wiąże się z pańskim domem rodzinnym. 
Bogusław Kierc: Rzeczywiście. Gdy miałem kilka lat, przyszedł do mnie Święty Mikołaj. Nie wątpiłem w jego świętość, bo wiedział o mnie coś, co według mnie mógł widzieć tylko z nieba. To był mój ojciec, ubrany w prawdziwe szaty liturgiczne. Wyobrażam sobie, mając już własne doświadczenie aktorskie, jak trudno grać wobec swojego dziecka, które z całkowitą ufnością patrzy, słucha i wierzy. W taki przedziwny sposób splotło się we mnie przeżycie mistyczne i teatralne. 
M.L.: Miał Pan też praktyczne doświadczenia z domowym teatrem lalek. 
B.K.: Najpierw były figurki, które wycinałem z papieru. Szyłem też lalki szmaciane, bo nauczyła mnie tego ciocia Hala, moja chrzestna, mistrz krawiecki. Teatrzykiem lalkowym sam się zajmowałem, dopiero później nakłaniałem brata Andrzeja do współpracy, jak przyszła epoka teatru już...

Młodzieniec zaklęty | Wałbrzyski Teatr Lalek, 2005 | fot. Archiwum

M.L.: ...dramatycznego, poważniejszego? 
B.K.: Chyba tak tego nie dzieliłem, zresztą zostało mi to do dzisiaj i bardzo się z tego cieszę. Zawsze wydawało mi się niezbyt udanym pomysłem nazywanie jednego wydziału szkoły teatralnej aktorskim, a drugiego lalkarskim. Przecież to też jest wydział aktorski, tylko jeden bez lalek, a drugi z lalkami! O konfrontacji tych dwóch porządków w żadnym wypadku nie ma mowy: czy bliżej teatru jest to, co jest bez lalek, czy propozycja, która posługuje się ruchem ciała jako główną ekspresją. Najlepiej, żeby ten, kto chce „przydawać się” przez teatr, szukał formy, która jest mu najbardziej potrzebna. Oczywiście ze względów technicznych naukę na poziomie szkoły teatralnej trzeba wyspecjalizować, potrzebny jest i wydział baletowy, i lalkarski, i „dramatyczny”. W takiej idealnej szkole przynajmniej przez pierwsze dwa lata wszyscy uczyliby się wszystkiego, bo to się zawsze do czegoś przyda.
M.L.: Ten stereotypowy podział jest dość powszechny, podobnie jak pogląd, że bawiący się lalkami chłopiec, a tym bardziej zajmujący się nimi dorosły mężczyzna, to coś niestosownego. Jak odnosi się Pan do takich klisz? 
B.K.: Jako dziecko nie oddzielałem teatru od życia, zresztą nadal mnie irytuje mówienie, że teatr jest ucieczką od życia. Co to w ogóle znaczy? To jest samo życie! To, co dzieje się między dzieckiem a lalką, to jest coś rzeczywistego, pierwotnego. Coś z tamtej zabawy jest we mnie i nie widzę w tym niczego zawstydzającego. U mnie ta dziecięca fascynacja lalkami, teatrem lalkowym po prostu nie wygasła. 
Moje doświadczenie z lalką sięga właśnie tego naturalnego doświadczenia zabawy. Zabawy lalką, a lalka nigdy nie jest taką zabawką jak autko: zawsze jest naznaczona, w mniejszym lub większym stopniu, antropomorfizmem. Jest substytutem człowieka. Nie znam desygnatu „ja”, ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że desygnatem „ja” może być lalka. Może nosić moje „ja”. Może nim być „natchniona”, jest w tym coś z gestu stworzycielskiego. Pozostaje jeszcze autonomia lalki. Nawet jeśli jest zrobiona innymi rękami, jest częścią mnie i jest też odrębną całością. Lalka jest czymś, w czym zostaje cząstka duszy. To cudownie widać w pracy artystów, którzy są przeniknięci lalkarstwem – bo to jest misterium przenikania. 
M.L.: Jak rozumie Pan zależność między aktorem a lalką, czy formą plastyczną, którą on animuje? Co jest ważniejsze, aktor czy lalka? 
B.K.: Mnie, dorosłego człowieka fascynuje to, co się dzieje pomiędzy nimi. Gdy patrzę na ludzi, widzę kobiety i mężczyzn, dziewczyny i chłopców, staruszki i starców. To, co się między nimi zdarza, jest fascynującym świadectwem człowieczeństwa. Mój miły jest mój, a ja jestem jego – ten 16 werset z drugiego rozdziału Pieśni nad pieśniami to jest dla mnie formuła człowieka. A wracając z tego piętra do lalki i lalkarza: ta całość mnie fascynuje. 
M.L.: Ale czy teraz nie bywa tak, że aktorzy usiłują zepchnąć lalkę na drugi plan? Nie ma już właściwie przedstawień parawanowych... 
B.K.: Myślę o spektaklach parawanowych z nostalgią, ale sam nie zamierzam wycofywać się ze swoich pozycji. Mnie czarował tamten teatr i dalej mnie czaruje, nawet o nim marzę. Ale on tak bardzo mnie uwodził w dzieciństwie, że byłem niesłychanie ciekaw, co się dzieje tam, za parawanem?! Co się dzieje z tymi ludźmi. Intrygowało mnie – Miłosz to nazywał podszewką świata – jak to wygląda po drugiej stronie. I byłem tym tak oszołomiony, że nawet gdzieś w myślach błąkał mi się pomysł teatru, w którym graliby lalkarze bez lalek: ale tak, jakby mieli lalki. Po to, żeby zobaczyć, co się dzieje z aktorem, gdy jest animatorem. 
M.L.: Pokutuje pogląd, że pewnej złożoności, głębi psychologicznej, na przykład postaci Szekspirowskich czy Mickiewiczowskich, nie da się wyrazić przy pomocy lalki. 
B.K.: Otóż jestem przekonany, że się da! Inaczej niż w teatrze „aktorskim”. I nie chodzi tu o lalki, które dysponują wyrazistą mimiką. Lalka przez swoją relację przestrzenną z aktorem może dobitnie pokazać subtelności ludzkiego wnętrza. Wracam tu do pewnego doświadczenia w realizacji mojej Tajemnicy [1984] w bielskiej Banialuce. Jednym z bohaterów była lalka, którą chciałem uczynić taką, jakim był rzeczywisty, znany mi szesnastolatek. Postać filozofa-dziecka, przy tym o dziecięcej fizyczności, szczupły, charakterystyczny. Poprosiłem moją żonę Danusię, która była scenografką tego przedstawienia, żeby zaprojektowała właśnie taką lalkę. Projekt poszedł do pracowni, a wtedy konstruktorem był pan Antoni Wajda – wiedziałem, jakiego efektu mogę się spodziewać. Zobaczyłem ją wyrzeźbioną: no nie, to nie to! Niemniej jako lalka bardzo mi się podobała, tylko to nie była ta lalka! Wtedy aktor Ryszard Sypniewski, widząc moje niezadowolenie, mówi: Ale przecież jak ją ubiorą, jak zacznie się poruszać... i bierze tę lalkę i zaczyna pokazywać mi to, nad czym dotąd pracowaliśmy bez lalki. Z moich opowieści wiedział, kim jest ten chłopiec, jaki jest jego duch, jakie jest życie wewnętrzne tej lalki. No więc patrzę, a tu dzieje się coś, co mnie zdumiewa, coś co dla mnie jest cudem teatru lalek. W rękach aktora to jest dokładnie ten chłopiec, o jakim opowiadałem. A zatem w rękach mistrza dzieje się z lalką coś takiego, o co wcześniej jej nie podejrzewaliśmy.
M.L.: Ze scenografką Danutą Kierc współpracuje Pan przy wielu spektaklach. Co jest w takim wypadku pierwsze – wizja plastyczna całości przedstawienia czy lalka, która ma się w nim objawić?
B.K.: To jest razem, równolegle. Nigdy tak o tym nie mówiłem, ale fakt naszego bycia małżeństwem jest w pewien sposób znaczący w realizacji przedstawień. Słowo „razem” jest tu kluczowe. Gdy już wiem, co, jak i dlaczego chcę robić, jaką drogą i jakim środkiem lokomocji chcę dotrzeć, wtedy zwierzam się z tych przemyśleń Danusi. I w jej myślach, wyobraźni czy czułości, powstaje... 
M.L.: Feedback... 
B.K.: Tak, właśnie tak. A potem dopracowujemy się wspólnego kształtu przedstawienia. Podobnie kostium powstaje dopiero wtedy, gdy Danusia pozna aktora – jego upodobania, jego niechęci; wcześniej nie zabiera się za projektowanie. 
M.L.: Może dlatego w twarzach lalek w Pana realizacjach można rozpoznać rysy aktorów, tak było na przykład w Antygonie [2008], spektaklu Banialuki. Ale dlaczego zarazem te lalki często są nagie? B.K.: Ta tendencja sięga początków mojej pracy z lalkami. Zastanawiam się, czy byłbym w stanie ją porzucić? Prawdopodobnie nie. Nagość jest dla mnie doświadczeniem fundamentalnym, pierwotnym doświadczeniem dzieciństwa. Oczywiście, urzekała mnie przyroda, byłem wrażliwy na ikonografię religijną, arcycudownymi tworami były lokomotywa, samochód strażacki i dwupłatowiec. Czymś, co zachwyciło mnie wśród ludzi, to była właśnie nagość. To jest ten czynnik, który w sztuce wodzi mnie na pokuszenie. Nigdy nie miałem problemów z nagością, bo przecież nagie ciało jest podstawą tego, co nam się tu przydarza. Nie dzielę jednak człowieka na duszę i ciało, dla mnie to jedność. Twory duchowe, aniołowie, nie potrzebują ubrań, a jeśli przedstawieni są nago, to paradoksalnie wyjaśnia, dlaczego nagość utożsamiam z duszą. Naga lalka jest personifikacją duszy. A zatem lalka to dusza dotykalna. W Księdze Rodzaju jest mowa, że po Bożym tchnieniu „stał się człowiek duszą żyjącą”. Tak, powiedziałbym, że w duszy jest sens; z zastrzeżeniem, że równocześnie mówię o ciele i duszy! M.L.: Balansujemy na granicy ontologii i poezji. Czy lalka jest u Pana bardziej poetą, czy filozofem? B.K.: Jedno i drugie. Poeta bywa bezwiednym filozofem, a filozof bezwiednym poetą. Można powiedzieć, że skrawki tekstów Heraklita są fragmentami poematu. Problem w tym, żeby się „dosłuchać” lalki w powstającym przedstawieniu – w momencie decyzji, kiedy lalka się wykluwa. Mówię tu o swojej praktyce: gdy buduję lalkę, to już buduję ją z pewnych myśli, zdań i wówczas mogę zakładać, że – prawdopodobnie – będzie to kukła, nie inna forma... Ale niekoniecznie jest tak, że kukła mi nie powie czegoś, co mógłby mi powiedzieć Heraklit. Kukła też mi może wiele powiedzieć, w zależności od tego, jaka to kukła, jak ona dojrzewała i jaki był jej czas „prenatalny”. 
M.L.: Jeśli lalka ma nam coś ważnego o świecie powiedzieć, to jak ważny jest tekst dramatyczny w Pana przedstawieniach? 
B.K.: Chyba w 1979 roku dyrektor Eugeniusz Koterla zaprosił mnie do zrealizowania sztuki w teatrze lalek we Wrocławiu. Nie mówił, czy to ma być takie przedstawienie, czy inne... Dał mi wolny wybór. Zacząłem się zastanawiać, co chciałbym zrobić i wyszło na to, że najbardziej Burzę. Ale miało to być przedstawienie także dla dzieci, a nie miałem odpowiedniej adaptacji. Próbowałem sobie pisać teatr, jaki chciałem wyczarować.Tak powstała Gajendralila – pierwsza moja sztuka dla teatru lalek. W sanskrycie słowo to oznacza: Ten, którego zabawa jest słoniem. Bardzo ważny tytuł dla mnie, bo to nie jest słoń ani ten, który udaje słonia, tylko ten, którego zabawa jest słoniem. Właściwie to jest motto całej mojej lalkarskiej działalności, można je odnieść prawie do całego mojego życia. 
M.L.: Jako pierwszy w Polsce wystawił Pan na lalkowej scenie Dziady. W Teatrze Lalki i Aktora w Opolu gra pan w Dziadach Pawła Passiniego, gdzie w ostatniej części, obrzędzie, aktorzy skandują słowa: Co to będzie?, a taki właśnie tytuł miał spektakl zrealizowany przez Pana przed laty w Wałbrzychu. Czy można znaleźć wspólne punkty w obu tych przedstawieniach? 
B.K.: Nie zastanawiałem się nad tym, ale wtedy mocno zajmowała mnie obrzędowość. Była to bodaj podobna tęsknota do żywego rytuału, jak ta, którą wyraża Paweł Passini. Mowa o rytuale, który jest obcowaniem żywych z umarłymi. Był to rok 1982, stan wojenny, więc pytanie Co to będzie? było pojemne i ważne wielorako, na różnych piętrach. Z jednej strony – co będzie z nami w Polsce, jaki będzie wałbrzyski teatr (tym przedstawieniem inaugurowałem swoje kierownictwo artystyczne), z drugiej – jak możliwe jest przekazanie tego doświadczenia liturgii, rytuału, obrzędu młodzieży i dorosłym, i zarazem przekazanie koincydencji z aktualnym czasem. 
Okazuje się jednak, że także po mnie nikt nie robił lalkowych Dziadów, aż do czasu opolskiego przedstawienia w 2015 roku! Drugi raz, chyba jeszcze u schyłku lat osiemdziesiątych, zrobiłem z wrocławskimi studentami lalkarzami Dziady, pradziady; w tamtym pierwszym wałbrzyskim przedstawieniu grałem Guślarza, potem, na tej samej scenie, w monodramie Z tobą ja gadam [1987] Pielgrzyma, a później tamże był Młodzieniec zaklęty [Wałbrzych 2005]. Z tych doświadczeń powstał niemal konfesyjny monodram Mój trup, oparty na tekstach Mickiewicza. 
M.L.: Grał Pan też Gustawa we wrocławskich Dziadach Kazimierza Brauna w 1978 roku. 
B.K.: Dzisiaj wydaje mi się, że jest pewna nić, która łączy te zdarzenia – moje spotkania z Mickiewiczem. Paweł Passini wyobraził sobie bohatera jako Poetę i z mojego punktu widzenia w jego przedstawieniu Poeta zostaje przyłapany w „miejscu pośrednim”, do którego zmierzam przez kolejne Mickiewiczowskie postacie. To jest, okazuje się, rdzenną częścią mojego życia. Mickiewicz gada z Bogiem, ale i ze mną. 
M.L.: U Passiniego obywa się Pan bez lalki, ale w Pana roli widać fascynację, myślenie teatrem lalek, które dzieje się wewnątrz, na poziomie warsztatu. 
B.K.: Uważam się za teatralnego szczęśliwca, bo w zależności od tego, jaki instrument jest mi potrzebny, mogę sobie używać właśnie takiego, jakiego wymaga to, co mam do wyjawienia. To trochę tak, jak się pisze koncert: na wiolonczelę lub fortepian, ale w obu przypadkach to jest muzyka. W opolskim przedstawieniu jako aktor używam mojego ciała i ono może być także opowieścią o mnie. Jestem, wydaje mi się, czułym detektorem cielesności jako widzialnego sposobu bycia człowieka, ale także jako przekazu tego, co w człowieku utajone. 
M.L.: Czyli pokazuje Pan kawałek swojej duszy... 
B.K.: Tak, ale ta dusza nie „pokazuje się” na zawołanie. Trzeba ją umiejętnie „przekonać”. 



Bogusław Kierc – artysta teatru, poeta, eseista, pedagog. Jako student PWST w Krakowie debiutował w filmie Popioły Andrzeja Wajdy (1965) jedną z głównych ról (Krzysztof Cedro). Autor sztuk, m.in.: Gajendralila (1980), Wagary (1981), Tajemnica (1983), Pan Lusterkorilke (1986), Śpiąca królewna (1994), Łzawe zjawy roku pamiętnego (2015), oraz scenografii do spektakli lalkowych i dramatycznych. Reżyser około 80 przedstawień na scenach dramatycznych i lalkowych, m.in. w Białymstoku, Wałbrzychu, Szczecinie, Lublinie, Opolu oraz w Bielsku-Białej. Kierował Wałbrzyskim Teatrem Lalek (1982–1983) oraz Teatrem Współczesnym w Szczecinie (1990–1992). Od kilkudziesięciu lat prowadzi zajęcia na Wydziale Lalkarskim Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Aktor Wrocławskiego Teatru Współczesnego, gdzie ostatnio gra m.in. Spowiednika w Bramach raju Andrzejewskiego/Passiniego; w Teatrze Polskim w Warszawie obecnie można go zobaczyć w roli Agenora w Odprawie posłów greckich Kochanowskiego/Peryta. Związany z ruchem teatru jednego aktora, twórca autorskich monodramów, m.in. na podstawie tekstów Adama Mickiewicza. Autor ponad 20 tomów wierszy (m.in. Nagość stokrotna, 1961; Manatki, 2013) oraz szkiców o poezji i sztuce. Nagrodzony przez ASSITEJ Nagrodą im. J. Dormana za całokształt twórczości dramaturgicznej i reżyserskiej (1994) oraz przez POLUNIMA za poetyckie walory twórczości lalkowej (2005); uhonorowany Srebrnym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis (2010).

Nowszy post Starszy post Strona główna