Współczesny teatr lalek w Rosji – co to takiego? co go charakteryzuje?
jaki jest? Bogate ongiś polsko-rosyjskie kontakty osłabły
w ostatnich latach. Zwłaszcza coraz rzadziej gościmy rosyjskie
teatry w Polsce.
W 2014 roku Wielki Teatr Lalek (BTK) w Sankt Petersburgu zorganizował
pierwszą edycję festiwalu BTK Fest i był to doprawdy zajmujący przegląd
wydarzeń międzynarodowego lalkarstwa. W środowisku pojawiła się opinia,
że to najlepszy rosyjski festiwal lalkowy, co z miejsca wywołało kontrowersje,
bo w Rosji odbywa się bardzo wiele festiwali, niektóre mają długie
tradycje i każdy jest na swój sposób szczególny. (Podobnie przecież
jak w Polsce, co nie zmienia faktu, że najważniejszym polskim festiwalem
jest Bielsko-Biała i może warto to wreszcie publicznie powiedzieć,
a zwłaszcza dofinansować tak, jak się należy wielkim międzynarodowym
imprezom!) Idąc za ciosem, BTK postanowił kontynuować dobrą passę.
Ograniczenia finansowe sprawiły jednak, że w 2015 roku zrezygnowano
z wersji międzynarodowej. Odbył się (19–24 listopada 2015) rosyjski showcase,
za to na widowni zasiadło m.in. kilkudziesięciu zaproszonych na
koszt organizatora gości ze świata (trzydziestu!): szefów festiwali, selekcjonerów,
programatorów, konsultantów lalkarskich..
![]() |
Leningradka | Centralny Teatr Lalek, Moskwa | fot. Archiwum |
Już sama idea tej imprezy warta jest refleksji. Sytuacja lalkarstwa rosyjskiego
i polskiego, acz dość odmienna, ma wiele wspólnych cech. Dominują
teatry instytucjonalne, wieloobsadowe realizacje, przedstawienia
oparte głównie na strukturze literackiej (więc i mało zrozumiałym języku).
I podobnie jak Rosjanie chcemy być obecni w Europie, a nawet na
świecie, niekoniecznie z powodu rozmaitych programów promocji polskiej
kultury za granicą, tylko dlatego, że mamy wartościowe spektakle,
które – wydaje nam się – w niczym nie ustępują propozycjom kolegów ze
świata. Może więc – choćby wzorem petersburskiego Russian case – warto
pomyśleć o przekształceniu jednego z licznych polskich festiwali w taki showcase, gdzie obok wartościowych instytucjonalnych
propozycji (też nie zawsze wyławianych przez
rozmaitych kuratorów) znajdzie się miejsce dla Studia
Form Światła, Teatru Figur, Teatru Lalki i Ludzie, Papahemy,
może nawet propozycji studentów uczelni lalkarskich
(etiud raczej, nawet tych realizowanych poza
oficjalnym programem), starannie wybranych licznych
grup niezależnych, teatrów z pogranicza gatunków,
rozmaitych solistów czy maniaków lalek, jak
choćby Łukasz Puczko czy Henryk Hryniewicki.
I może warto przyjrzeć się liście światowych festiwali,
zaprosić reprezentatywną grupę ich przedstawicieli,
którzy o polskim lalkarstwie nie wiedzą nic, z trudem
rozpoznają nieliczne osoby, choć – przynajmniej teoretycznie
– chcieliby więcej wiedzieć, i w zasadzie
z radością odkryją coś nowego, innego, jeśli zmieści
się w ich wyobrażeniach i teatralnych gustach?
Tak właśnie zrobili Rosjanie w Petersburgu. Udało im
się połowicznie, ale jednak się udało. Jestem przekonany,
że kilka propozycji trafi wkrótce na rynek
zachodni, nawet jeśli będą to wyłącznie okazjonalne
kontakty. Połowiczność tego sukcesu wynika z dwóch
powodów: mimo wszystko niedostatków organizacyjnych,
no i wartości artystycznej samych propozycji.
Niedostatki organizacyjne wynikały wyłącznie z bariery
językowej. Niemal nikt z zaproszonych gości nie posługiwał
się językiem rosyjskim. Służby wolontariackie
znakomicie spełniły swoje obowiązki między spektaklami,
podczas przedstawień – goście zostawali jednak
sami, bijąc się z myślami, próbując wychwytywać sensy,
błądząc na podstawie zdawkowych kilku zdań w programie,
czy wręcz odpływając w inne rejony rzeczywistości.
Dziś jest przecież wiele możliwości przybliżenia
widzowi struktury literackiej przedstawień. Dotyczy to
nawet spektakli granych dla dzieci i gdyby kiedykolwiek
ta idea pojawiła się w Polsce, warto pamiętać, że każdy
spektakl na takim festiwalu powinien być prezentowany
dokładnie tak, jak sobie wyobrażamy jego prezentację
za granicą. To kosztuje, ale to koszty konieczne.
Rosjanie podjęli też próbę zorganizowania okrągłego
stołu wokół problemów promocji spektakli na świecie
i szkoda, że w zasadzie skończyło się na uprzejmościach
obustronnych i nieśmiałym podkreślaniu
różnic. Jak to zwykle bywa, dopiero w końcowych
momentach spotkania udało się postawić pytania
istotne, m.in.: jak radzić sobie z obcojęzycznymi
przedstawieniami, jak rozwiązywać problemy finansowe,
zwłaszcza że zespoły wschodnioeuropejskie są
znacznie liczniejsze, a ich propozycje artystyczne
często większe choćby scenograficznie. Przy okazji
udało się zakwestionować wreszcie magiczne sformułowanie
o kosztowności naszych propozycji,
z racji liczebności zespołów. Ktoś przytomnie zauważył,
że honoraria kolegów ze świata zachodniego są
wielokrotnością naszych i ta różnica nawet nie równoważy
wyższych kosztów hotelowo-transportowych
zespołów wschodnioeuropejskich, zwłaszcza że
z reguły jakieś koszty ponosimy na dodatek sami.
Kwestia druga zrealizowana połowicznie to artystyczna
wartość rosyjskich propozycji. Kategoria smaku, gustu
jest zawsze indywidualna. Trudno oceniać, na ile
zaproponowany wybór był reprezentatywny. Wyglądało
na to, że oferta nie zakładała skupienia się na
spektaklach najnowszych. Sporo było przedstawień
sprzed kilku, nawet kilkunastu lat, czasem już nagradzanych
i dostrzeżonych poza Rosją. Pokazano bodaj
20 spektakli teatrów państwowych, grup niezależnych,
małych teatrów prywatnych, nawet jednorazowych
projektów artystycznych. Dość bogato zaprezentowano
tzw. teatr najnajowy, choć jego poziom pozostawiał
najwięcej do życzenia. Dominowały działania zdecydowanie
amatorskie, niekiedy fascynujące jako osobliwe
spotkania z małymi dziećmi, ale jednak mało lub
zupełnie nieteatralne.
W kategorii spektakli dla dzieci przeważała klasyka:
stare teksty, wyprowadzone z bajek, dość tradycyjnie
realizowane, dalekie od poszukiwań, cóż dopiero eksperymentów.
Na tym tle wyróżniał się kameralny,
intymny i jednoosobowy (choć też nie najświeższy)
Bałwanek w reżyserii Borisa Konstantinowa z moskiewskiego
Teatru im. Obrazcowa. Będący taką ożywioną
makietą miasta, gdzie są i domy, i pola, nawet sadzawka
zamarzająca na chłodzie, i jeszcze psia buda z sympatycznym,
doświadczonym przez życie czworonogiem,
niemogącym się nadziwić, że tytułowego Bałwanka
ciągnie do ognia, który go musi unicestwić. Prowadzący
spektakl Andriej Nieczajew uruchamia cały ten
bajkowo-magiczny, urokliwy i zarazem smutny, chwilami
nawet tragiczny świat. Nic tu z nowości, odkrycia,
raczej wysmakowany obrazek z życia, obrazek bezpieczny,
z którego nie trzeba się tłumaczyć, który
nikogo nie boli, w gruncie rzeczy i nie obchodzi.
Taki bezpieczny teatr, a zwłaszcza dramaturgia, bezwzględnie
króluje na rosyjskich scenach dla dzieci.
Dobrym przykładem był spektakl-projekt niezależny
Jak żuraw do czapli w swaty chodził, przygotowany
przez dwie aktorki, Ałłę Wasiliewą i Annę Somkinę, we
współpracy z petersburską kapelą folkową Reelroad.
Zabawny, pomysłowy, świetnie animowany, energetycznie
wykonywany, swoisty lalkowo-muzyczno-
-aktorski koncert już sześć lat temu pokazywany był
w Łomży i na wielu innych festiwalach. Obraca tematami
z rosyjskich baśni i ludowych pieśni, cieszy oko
i ucho, ma bezwzględne wartości teatralne, pewnie
i wciąż przyciąga uwagę widzów, ale w perspektywie
międzynarodowej blednie, przegrywa nawet ze słabszymi
propozycjami, jednak poruszającymi nasze
emocje.
Mankament główny rosyjskiej sceny dla dzieci to brak
autorów, współczesnych autorów. I nie chodzi o to, by
się odwrócić od klasyki, od baśni i bajki ludowej. Ale
trudno zaakceptować teatr dla dzieci jako wyłącznie
relikt przeszłości, przemielony przez wszystkie media,
zbanalizowany i wpuszczony w wir komercyjnych
gustów: literackich, plastycznych, muzycznych, chciałoby
się powiedzieć – postdisneyowskich à la manièrerusse. Nawet jeśli się sięga po Bajki robotów Stanisława
Lema, jak to uczynił moskiewski Teatr Trickster.
Trudno też bez reszty ulec na swój sposób efektownej
grze z przestrzenią w widowisku Obłoczek w cieście zrealizowanym
w konwencji czarnego teatru w azjatyckim
Chabarowsku. Trudno też fascynować się dziś
w teatrze dla troszkę starszych i dorosłych, skądinąd
fantastycznie sprawnym (i znów nie najnowszym),
Don Juanem w Wenecji teatru z Archangielska, zrealizowanym
w stylu lalkowego variétés, pomiędzy tradycją
Obrazcowowskiego Niezwykłego koncertu i Trzech
muszkieterów pilzneńskiej Alfy. Albo werystycznym
lalkowym Karolem Sławomira Mrożka, z pięknymi lalkami
Wiktora Nikonienki i w pedantycznej wręcz
reżyserii Władimira Birjukowa. Nawet jeśli ten Mrożek
wciąż wydaje się współczesny w rosyjskiej Penzie, na
zachód od Moskwy zwietrzał, został wyłącznie piękną
muzealną makietą.
Jedną z najciekawszych propozycji BTK Fest był Wania
niezależnego petersburskiego Teatru Karlßon Haus –
opowieść o Wani i enigmatycznej rosyjskiej duszy,
w reżyserii Białorusina Aleksieja Leljawskiego i scenografii
Aleksandra Wachramiejewa. Jednoosobowy
spektakl, grany znakomicie przez Michaiła Szełomencowa
i cały ensemble prostych drewnianych figurek
w dość klaustrofobicznej przestrzeni, był nie tylko okazją
do zademonstrowania efektownych działań animacyjno-
lalkarskich, świetnej pracy aktorskiej, ale
i przejmującej refleksji o naturze ludzkiej, w tym
wypadku – rosyjskiej, ale chyba równie silnie słowiańskiej.
Dlatego ten spektakl oddziałuje i na nas, Polaków,
nieustannie mierzących się z ukrytymi wrogami
i własną głupotą.
Najpełniej i najciekawiej zaprezentował się team
petersburskiego Wielkiego Teatru Lalek z jego liderem
Rusłanem Kudaszowem. Niestety, gospodarze też
zaprezentowali spektakle już znane, słynne przedstawienie
Shakespeare – Laboratory oraz Pieśń nad pieśniami,
obydwa pokazywane także w Polsce i opisywane
na łamach „Teatru Lalek”. Nową pracę z zespołem BTK
zrealizowała Anna Iwanowa-Braszinskaja, inscenizując
Dzikie łabędzie wg Andersena i braci Grimm w spektaklu
zatytułowanym Daleko – daleko. Nieco dyskusyjna
(dramaturgicznie i teatralnie) pierwsza część
przedstawienia, będąca historią rodziny bohaterów,
w drugiej części zmienia się w fascynującą inscenizacyjnie
i plastycznie (Witalia Samujłowa) przestrzeń,
wypełnioną choreografią ludzkich ciał, fragmentów
białych męskich koszul-ramion-skrzydeł ptaków
i wibrującego dramatu rozgrywanego środkami teatru
tańca i plastyki.
Swoistym ukoronowaniem BTK Fest był nowy spektakl
słynnego Teatru Inżynieryjnego AKHE Pomiędzy
dwojgiem, luźno inspirowany tybetańską księgą
umarłych Bardo Thodol i będący rodzajem instalacji-
-performansu dotykającego rozmaitych elementów
współczesnej sztuki, której centralną postacią jest
aktor performer oraz kreowana przez niego przestrzeń
i działania, dla których wszak nie potrzebuje
już widza. Ale podpatrywanie dwóch znakomitych
artystów, Maksima Issajewa i Pawła Semczenki, ich
zatopienia się we własnych kreacjach, nieprzewidywalności
działań i oryginalnych eksperymentów
testowanych jakby na scenie, jest samo w sobie
doświadczeniem niezwykłym i rozwibrowującym
wyobraźnię.
Rosyjski teatr lalek jest chyba znacznie ciekawszy, niż
pokazał to BTK Fest. Podobnie jak teatr polski obserwowany
z perspektywy jednego krajowego festiwalu.
BTK Fest, Sankt Petersburg, 19–24 listopada 2015
.