Między technologią a wyobraźnią | Marek Waszkiel

Przed laty istniał w Amsterdamie festiwal RISK. Jego osobliwością były prezentacje „spektakli”, które jeszcze nie powstały, nie były skończone, nie miały premiery. Artyści demonstrowali proces twórczy, pokazywali pojedyncze sceny, częściowo gotowe lalki, przeprowadzali próby, zawsze spotkania z widownią, słuchali jej opinii, uwag, refleksji. To był fascynujący festiwal. 

Z czasem przekształcił się w Pop Arts Festival, którego ostatnia edycja odbyła się w kwietniu br. Pop Arts składa się z kilku elementów: pokazów spektakli, prezentacji szerokiej oferty zespołów holenderskich wobec programatorów i szefów międzynarodowych festiwali, konferencji/seminarium na konkretny temat (w tym roku właśnie „Wyobraźnia. Technologia”), w tym spotkań profesjonalnych (w bieżącym roku spotkanie grupy roboczej nowej organizacji skupiającej europejskie festiwale).

Tylko solo | Peter Zegveld | fot. M. van den Berke

Pop Arts Festival jest imprezą szczególną. Odbywa się w trzech zaprzyjaźnionych amsterdamskich teatrach: Ostade A’dam, De Krakeling i Theater Bellevue, mających bogaty i różnorodny program artystyczny, ale i grono fanów, którzy pod wodzą Eliane Attinger przez kilka/kilkanaście dni koncentrują uwagę publiczności na teatrze lalek, teatrze formy, przedmiotu. 

Tym, co różni festiwal amsterdamski (będący czymś szczególnym nawet w kontekście europejskim) od innych, zwłaszcza polskich, imprez teatralnych, jest ustawiczna niewiadoma, co zobaczymy na scenie. Jednego możemy być pewni – będzie to teatr animantów. Nie aktora wyposażonego w jakieś dodatkowe elementy – choćby paralalkowe, nie literatury i dominującej historii – choćby najciekawszej, nawet nie atrakcyjnego (w sensie inscenizacyjnego bogactwa) widowiska dla dzieci czy dorosłych, choć przecież spektakle niosą wiele atrakcji. W polskich teatrach i na polskich festiwalach wszystko jest przewidywalne. To efekt nie tylko wciąż licznych u nas powtórzeń udanych inscenizacji, ale i korzystania z podobnej bazy literackiej, a nade wszystko z jednej metody pracy reżyserskiej i koncentracji na aktorskim opowiedzeniu jakiejś historii. (Jeśli zbyt odrealnionej – aktorzy posługują się znakami plastycznymi i to już jest w naszej rzeczywistości teatr lalek). 

Na Pop Arts Festivalu jest inaczej. Twórcy spektakli w zasadzie nie kończyli szkół lalkarskich, mają rozmaite przygotowanie zawodowe (muzyczne, plastyczne, cyrkowe, aktorskie, multimedialne). W jakimś momencie zetknęli się z lalką (przedmiotem, obiektem, nieistniejącą i nieożywioną postacią, animantem) i zaczęli drążyć jej możliwości, teatralną przydatność, zdolność do wchodzenia w relacje z człowiekiem i innymi przedmiotami albo istnieniami, funkcjonującymi choćby multimedialnie, dzięki światłu, projekcjom, rozmaitym dźwiękom czy obrazom. 

Gérard Schiphorst z Teatru TAMTAM, prawie weteran holenderskich lalkarzy, dziś odwołuje się wprost do przedmiotów znalezionych. Wykorzystuje gwoździe, druty, kawałki drewnianych elementów rozmaitych rzeczy, koronki, sieci i siatki, narzędzia – wszystko to, co równie dobrze mogłoby się znaleźć na śmietniku. To jego „aktorzy” – im przypisuje „role”. Sam zajmuje się kreacją rzeczywistości, układając przedmioty w rozmaite obrazy, wynajdując minikonflikty pomiędzy nimi, kreując nowe postaci z owych materiałów, którym przydaje nie tylko jakichś kształtów, ale i wyposaża je w możliwości animacyjne, a w konsekwencji w nowe sensy. Ten świat realnych przedmiotów, układanych na niewielkim stole w świetle lampy projekcyjnej, staje się – na dużym ekranie z tyłu sceny – kolażem uruchamiającym działania i nasze emocje, staje się metaforą rzeczywistości. Jak mówi autor, „filmem animowanym na żywo z przedmiotami znalezionymi w roli aktorów”. Zardzewiałe gwoździe i inni herosi (Rusty Nails & Other Heroes) jest interdyscyplinarnym działaniem, łączącym sztuki plastyczne, wizualne, z animacją bezpośrednią, filmem animowanym, projekcjami i oczywiście muzyką. Nie ma tylko tekstu, ale słowa nie są potrzebne. 

Takie działania silnie osadzone w sztukach plastycznych mogą mieć oczywiście rozmaite formy. Miniaturowy spektakl Dziennik grupy BetweenTwoHands, współtworzonej przez młodą polską plastyczkę Gosię Kaczmarek studiującą w Holandii, oparty na Dzienniku złodzieja Jeana Geneta, jest próbą zmierzenia się z losem samotnego mężczyzny, poruszającego się po ciemnej stronie ludzkiej egzystencji. 40-centymetrowa lalka mężczyzny i miniaturowy, ale fascynujący świat przedmiotów; gra wielkościami i skalą; penetracja skojarzeń i możliwych stanów ludzkiej natury. I minispektakl, pewnie dwudziestominutowy, dla którego u nas w ogóle trudno byłoby znaleźć miejsce do prezentacji. 

Interdyscyplinarne poszukiwania zdominowały dziś lalkarskie prezentacje. Sztuka teatru, filmu, żywa muzyka są przedmiotem wielu przedstawień. W Spadających snach (Falling Dreams) posłużono się kilkoma kamerami, ekranami różnej wielkości, makietami dekoracji, rozmaitymi technikami telewizyjnymi, by wejść w marzenia/koszmary senne dwunastolatki, która zapadając w sen, odbywa jakby podróż w głąb własnej imaginacji. (W podobny sposób Paweł Aigner realizował przed kilkoma laty Najmniejszy bal świata Maliny Prześlugi w toruńskim Baju.) Holendrzy, dla uzyskania efektów nowej generacji, potrzebują zaledwie pięcioosobowej ekipy aktorsko-realizacyjnej. Nasze instytucje z przestarzałą strukturą i najczęściej równie starym wyposażeniem są tu bez szans. 

Technologia wyznacza kierunki poszukiwań współczesnych „lalkarzy” holenderskich. Słowo „lalkarzy” biorę w cudzysłów, bo to nowe pokolenie artystów posługujących się rozmaitymi animantami (podobnie jak u nas: lalkarzy zastąpili najpierw aktorzy lalkarze, dziś – aktorzy, tyle że aktorom nie są potrzebne animanty). Może to być szeroki krąg eksperymentów z dźwiękiem, jak w spektaklu Hałas! (Ruis!) belgijskiej grupy Tuning People, gdzie użyto rozmaitych materiałów i silników, które produkują właśnie hałas. A ten w oryginalnej kompozycji przestrzenno-akustycznej układa się w poetycki, teatralny obraz, pełen delikatności i nawet swoistego humanizmu niedoskonałych maszyn. Innym przykładem eksperymentów z dźwiękiem jest Tylko solo (Solo Only) Petera Zegvelda, doświadczonego twórcy pracującego na pograniczu sztuk wizualnych, muzyki, tańca i teatru cieni. Zegveld jest swoistym odpowiednikiem Tadeusza Wierzbickiego, budującym czarujące światy iluzji i unicestwiającym je, już to na scenie, już to poza nią. Do tej kategorii należy też pokazywany ostatnio na bielskim festiwalu Mister Mølsk Etienne’a Borgersa, kreujący w sferze dźwięku niewidzialne postaci. To już czyste lalkarskie pogranicze, ale pobudzające wyobraźnię. 

Inną przestrzenią poszukiwań są spektakle aktorsko- -przedmiotowe, jak Table Manners grupy NITWIT, w którym samotny mężczyzna podczas lektury porannej gazety zanurza się w dramatyczno-poetycko- -zabawny los młodego terrorysty. Centrum akcji staje się tu niezwykły stół, przy którym bohater spędza czas, a który rośnie na naszych oczach, przekształca się w rozmaite formy i koncentruje naszą uwagę. Podobnie jest w Zagubionym hotelu (Hotel Perdu), wyprodukowanym przez Het Houten Huis. To przedstawienie o mieszkańcach znajdującego się na końcu świata hotelu, także zagubionych i samotnych, upodabniających się do przedmiotów lub ludzkich automatów. Wspaniałą rolę recepcjonisty gra Martin Franke, porozumiewający się ze wszystkimi, rozumiejący i akceptujący każdą odmienność, na dodatek z otaczających go przedmiotów w recepcji tworzący na żywo fascynującą muzykę, czy raczej sferę dźwięku. W takich przedstawieniach technologia nie gra może głównej roli, ale pewne tricki czy techniczne atrakcje koncentrują uwagę widzów i są swoistą osią działań (wspomniany stół czy nieustannie kursująca hotelowa winda w Zagubionym hotelu). 

Nowinki technologiczne mogą być jednak motorem wyobraźni, tej rodzącej się w umysłach widzów, czy tej uruchamiającej działalność twórczą. Dość niezwykły spektakl zaproponowała kompania BonteHond w AaiPet. To historia z pozoru błaha, prezentująca sprawność dwóch klasycznych magików, robiących żarty ze wszystkiego, przekształcających dmuchane baloniki w cokolwiek czy wyczarowujących banany z ekranu iPada. Właśnie – iPad. Tablety (i specjalnie na nie napisany program) są tu podstawowym środkiem teatralnym. Aktorzy prowadzą grę tricków nie tylko między sobą, ale także między trzymanymi w rękach iPadami. Kulka w ręce magika niknie w przestrzeni komputera i pojawia się jako płaski obrazek na ekranie. Wyjęte z ekranu usta mają w rękach aktora trójwymiarowy kształt. Żonglowanie przedmiotami pomiędzy rękami magików i ekranami iPadów jest oszałamiające. iPady przejmują jednak inicjatywę. W którymś momencie jeden z magików pojawia się już tylko na tablecie. Rozmontowanie iPada pozwala wyciągnąć spod ekranu płaską papierową sylwetkę aktora. Zabawna wirtuozerska ekwilibrystyka prowokuje niebagatelne pytania: to człowiek czy komputer steruje otaczającą rzeczywistością? Świecące się niekiedy w ciemnych przestrzeniach sal teatralnych ekrany smartfonów, tabletów i innych elektronicznych urządzeń to już realne zagrożenie czy tylko zabawa? Fascynujący spektakl, będący czymś pomiędzy spotkaniem z klasyczną, staroświecką nawet formą teatru i wysoką technologią dnia dzisiejszego. 

Poszukiwania współczesne idą jeszcze dalej. Holendrzy pokazali na żywo w spektaklu Explorer/Prometeusz rozwiązany (Explorer/Prometheus unbound) użycie techniki motion capture. Polega ona w skrócie na przetworzeniu ruchu w przestrzeni na sygnały cyfrowe i komputerowej obróbce uzyskanego materiału prezentowanego na płaskim ekranie. Na scenie oglądamy dwóch ubranych na czarno aktorów oraz kilka praktykabli. Ich kontury zostały pokryte dziesiątkami czujników lub sensorów, które przy każdym ruchu wysyłają do komputera sygnały za pomocą rozmieszczonych w przestrzeni kilkudziesięciu kamer. Komputer analizuje i przetwarza rejestrowane parametry (przyspieszenia ruchu, położenia względem pionu/poziomu, odległości sensorów względem siebie), znając powiązania między czujnikami bądź sensorami a „częściami ciała”, tworzy trójwymiarowy mo- del (szkielet) postaci. Obiekty trójwymiarowe przedstawiane w ten sposób można poddawać różnym modyfikacjom i deformacjom, nakładać na nie tekstury, które również mają szereg własności fizycznych, np. kolor czy sztywność. Ten efekt oglądamy już na przezroczystym ekranie dzielącym scenę od widowni. Pozwala on jednocześnie śledzić ruchy aktorów (i przenoszonych praktykabli) i ostateczny przetworzony na ekranie obraz uwzględniający cały kontekst opowiadanej historii, rozgrywającej się między mężczyzną i kobietą, z ich próbą bycia razem i ucieczki w fascynujący świat wirtualnej rzeczywistości, niczym z gier komputerowych. Przetworzenia miejsc, ludzi, kształtów, nastrojów, penetracja kosmosu, wyimaginowanych światów dokonuje się na naszych oczach, ponieważ dostarczane do komputera parametry zmieniają się w czasie rzeczywistym i oddziałują na siebie. W efekcie mamy przed sobą rodzaj współczesnej interaktywnej gry komputerowej. Jednocześnie widzimy przez prześwitujący ekran dzielący nas od sceny rzeczywiste działania aktorów, a z lewej strony sceny – obsługę i współtwórców widowiska, realizujących oglądany przez nas obraz, w tym narratora – komputerowo przekształconym głosem wypowiadającego kwestie wszystkich postaci. Eksperyment z motion capture jest być może dziś jeszcze nowinką technologiczną, ale jeśli przypomnimy sobie eksperymenty z projekcjami na ciele aktorów z początku lat 90. i użycia teatralne projekcji, z jakimi dziś spotykamy się w przedstawieniach, można wróżyć niebywałą karierę technice przenoszenia ruchu także w teatrze, w teatrze animantów przede wszystkim. 

Takie wyprawy w przyszłość teatru byłoby dobrze spopularyzować i u nas. Choćby jako eksperyment. 


International Pop Arts Festival, Amsterdam, 14–24 kwietnia 2016
Nowszy post Starszy post Strona główna