Teatralna podróż do Iramu, enigmatycznego Miasta Kolumn, jest
wędrówką przez rozległe pustynie, orientalne ogrody i dwa
przeciwległe królestwa, w których mieszkają kapryśna Księżniczka
Budur i Książę Kamar. Wędrówką, która nie bez powodu
nazwana została mirażami, bo już kluczowa w tym spektaklu historia –
przypadkowej, ale niezwykle silnej miłości Budur i Kamara – rozpoczyna
się od snu, czy też fatamorgany właśnie. Ów główny wątek fabularny
przedstawienia Eweliny Marciniak Miraże. Baśnie Ludów Wschodu
oprawiony jest przez wiele barwnych historii wyrastających z legend
i baśni Orientu.
fot. A. Śnieżek |
Ewelina Marciniak uwodzi formą. Duża Scena Wrocławskiego Teatru
Lalek za sprawą mnogości barw mieniących się w światłach, bogactwa
orientalnych strojów i klimatu przedstawienia zamienia się w daleki
wschodni kraj rodem z Baśni tysiąca i jednej nocy. W tle sceny znajduje
się wielka makieta w formie pałacu: historia, inspirowana inteligentnym
i zabawnym tekstem Szczepana Orłowskiego, ma bowiem swoje źródło
w przypałacowym ogrodzie, gdzie Budur i Kamar (absolutnie fantastyczni
Agata Kucińska i Grzegorz Mazoń), głęboko śniąc, poznają się i zakochują
do szaleństwa, aby potem, rozdzieleni w wyniku czarodziejskich mocy,
tęsknić i próbować się wzajemnie odnaleźć. Zarzewiem ich miłości staje
się czarodziejski zakład Dżina i Dżinii (Radosław Kasiukiewicz i Helena
Sujecka), którzy z zaciekawieniem będą przyglądać się rozwojowi tej
historii, bezpośrednio zapraszając do niej małych widzów.
Bezpośrednio, bo część maluchów zamiast na widowni zasiada na scenie,
tworząc elementy żywego planu gry. Aktorzy – czy, właściwiej byłoby
zauważyć, postacie – Miraży nawiązują z nimi stały kontakt, traktując jak
bohaterów wpisanych w świat przedstawiony.
Wspominam o tym, bo bardzo istotnym i trafionym pomysłem reżyserki jest
właśnie integracyjność tego spektaklu. Przestrzeń otwiera się już w foyer teatru (pomysł dyskusyjny, akustyka holu teatralnego
zagłusza niemal wszystkie dialogi), z którego
Dżinija zaprasza małych widzów do Miasta
Kolumn, ulokowanego już na scenie. Właśnie tam,
przez zdecydowaną większość spektaklu (bo aż
dwie godziny), w scenografii utkanej z multikolorowych
zasłon, na tle makiety pałacu, część publiczności
dostaje możliwość uczestniczenia w scenicznych
wydarzeniach. Aktorzy podtrzymują kontakt
z dziećmi, nie tylko zabawiając maluchy rozmową,
ale również wciągając je do planu gry, prosząc
o pomoc w rozwikłaniu zagadek, które zadała im
reżyserka, a widownię zamieniając w kupców orientalnego
jarmarku. Tu jednak nie zamyka się jeszcze
tak rozległa przestrzeń Miraży, bo na koniec, dzieląc
grupę widzów na „Dzień” i „Noc”, aktorzy pozwalają
im samodzielnie dopisać treść wydarzeń spektaklu
i, w ramach poprowadzonych z maluchami
warsztatów, poćwiczyć wyobraźnię. Ta forma
przedstawienia
sprawdza się doskonale: nie tylko
znacznie wzbogaca jego dynamikę, ale też burzy
barierę czwartej ściany, zaskakuje i stale podtrzymuje
uwagę widzów, chętnych do nawiązywania interakcji.
Budur i Kamar płoną miłością tak wielką, że rozłąka
obojgu odbiera zmysły. Przemierzają więc pustynie
i orientalne ogrody, ogrywając tę długą i niełatwą
podróż zaczepnymi, skrzącymi się od dowcipów
dialogami
i fantastycznym, bardzo ekspresyjnym
aktorstwem. Wyrazistym, kładącym mocny nacisk
na fizyczność, biorącym swój początek w ciele i jemu
nadającym dodatkową formę ekspresji. Cielesność,
której znaczenie jako formy wyrazu zostaje tu podkreślone,
to jednak nie tylko układy choreograficzne
rodem z teledysków na miarę Bollywood, ale także
emocje wyrażane momentami za pomocą gestów
i mowy ciała silnie osadzonych w konwencji komediowej.
O postaciach zresztą trzeba tu powiedzieć osobno.
Wrocławski zespół (gościnnie dołączają do niego
Helena Sujecka i Joanna Halszka Sokołowska,
odpowiedzialna
za muzykę na żywo), aby osiągnąć
na scenie to, co osiągnąć się udaje, dwoi się i troi. I to
dosłownie – bo każdy z bohaterów wciela się w Mirażach
w kilka postaci, metamorfozę symbolicznie przypieczętowując
zmianą kostiumu. I tak na przykład
Tomasz Maśląkowski, każdorazowo przekładając szatę
z jednej strony na drugą, zmienia się w ojca Kamara
lub Budur, a przy tym głowę innego królestwa. Aktorzy
stają się też przechodniami ulicznego bazaru, a także –
w imponujących maskach o kształcie zwierzęcych
głów – żywymi lalkami czy też marionetami, bohaterami
historii o okrucieństwie człowieka. To ciekawy,
bardzo wzruszający wtręt, z którego niestety reżyserka
nie uczyniła klamry kompozycyjnej na zasadzie interludium,
co byłoby w tej fragmentarycznej fabule
przedstawienia zasadne. Legenda o zwierzętach pojawia
się tylko raz, przez co wydaje się być zupełnie oderwana
od linii kompozycyjnej spektaklu.
Zachwyca muzyka powstająca na żywo z mocy Joanny
Halszki Sokołowskiej, a szczególnie jej gatunkowa
różnorodność:
od fletowych inspiracji rodem ze Wschodu,
przez jazzowe wokalizy wspierane przez Grzegorza
Mazonia, aż po rockowe, anglojęzyczne utwory.
Mają Miraże zaletę, którą nie mogą pochwalić się
wszystkie spektakle przeznaczone dla tej grupy wiekowej,
a która wydaje się być niezbędna do podtrzymania
zainteresowania: dynamiczne tempo utrzymujące
dzieci w skupieniu. Rytmicznie prowadzona akcja,
zmieniające się postacie, nowe wątki, ekspresyjność
fabuły – dynamika związana nie tylko ze wspominanym,
kinetycznym i ekspresyjnym, aktorstwem, ale również
z dramaturgią. Co i rusz wydarza się coś niesamowitego,
główna myśl fabularna przeplatana jest
pobocznymi wątkami, baśniami, legendami Wschodu
i scenami z życia codziennego. Pełno tu muzyki i kolorów,
z pałacu przenosimy się na ulice miasta Iram, tętniące
życiem bazary, na których pojawiają się mieszkańcy
i handlarze z monstrualnych wymiarów
warzywami, które posłużą także jako... instrumenty.
Znamienne, że zabawne sceny z życia mieszkańców
mają podwójny ładunek interpretacyjny, bo dorośli
widzowie odczytają w nich treści zupełnie niedostępne
dla dzieci. Ewelina Marciniak dużo pracy włożyła w to,
aby uczynić Miraże spektaklem o głębokim znaczeniu,
ale skierowanym głównie do najmłodszych.
Przedstawienie ze względu na docelową grupę wiekową
(adresowane jest do dzieci sześcioletnich i starszych)
nie jest jednak wolne od wad. Można by przede wszystkim
podać w wątpliwość jego konstrukcję, momentami
nazbyt chaotyczną, fragmentaryczną; to przerywaną
w niejasnym punkcie legendami o zwierzętach, to znów
naruszaną przełamaniem czwartej ściany i wyjściem do
publiczności, które wydaje się być już finałem, ale okazuje
się początkiem kolejnej, zupełnie innej historii. Co
więcej, twórcy spektaklu powinni zastanowić się nad
zawyżeniem dolnej granicy wiekowej – sześcioletnie
dzieci mogą mieć problem nie tylko z wytrwaniem na
widowni przez dwie i pół godziny, ale również z pojęciem
niektórych tropów znaczeniowych.
Wydawać się może, że spektakl jest przesycony formą,
nadmiarem postaci powoływanych do życia przez tych
samych, fizycznie zmęczonych już bieganiną po scenie
i za kulisami artystów, ale twórcza inwencja Eweliny
Marciniak rozwiewa wszelkie wątpliwości związane
z reżyserią i dramaturgią Miraży. To wielobarwne
przedstawienie, tryskające feerią barw i dźwięków,
imponujące scenografią, które zarówno mali, jak i duzi
widzowie przyjmują z zaciekawieniem. To z pewnością
bardzo plastyczny obraz, który przenosi oglądających
do zupełnie innego świata – nie tylko orientalnej, ale
i onirycznej przestrzeni, bo całość utrzymana jest
w konwencji snu. Co również ważne, Ewelina Marciniak
pozbawia Miraże jakiejkolwiek demagogii, skupiając się
wyłącznie na opowiedzeniu oryginalnej miłosnej
historii w barwach dalekiego Orientu.
Miraże. Baśnie Ludów Wschodu, Szczepan Orłowski.
Reżyseria Ewelina Marciniak, scenografia Natalia Mleczak,
muzyka (na żywo) Joanna Halszka Sokołowska, choreografia
Izabela Chlewińska.
Wrocławski Teatr Lalek, Wrocław.
Premiera wrzesień 2015.