Olśniewa wizualnie, a jednak pozostawia niedosyt. Z Burzą Białostockiego
Teatru Lalek jest jak z pysznym ciastkiem, które
pochłaniamy błyskawicznie, a chwilę później myślimy: to już
wszystko?
Burza | Białostocki Teatr Lalek | fot. Bartek Warzecha |
Deficyt Szekspira i magiczny miraż
Dobre aktorstwo, fantastyczna strona plastyczna, zgrabna adaptacja –
wszystko to ze sobą współgra, jak należy. Chwilami tylko chciałoby się...
więcej Szekspira. Bo choć tekst sprzed 500 lat na scenie BTL brzmi nadal
świeżo, z ust aktorów spływa z lekkością, to mimo wszystko trochę go
w inscenizacji za mało. Waldemar Raźniak zdecydował się na mocne
skróty, postawił na uwodzenie widza czarownym klimatem, tekst pociął,
by młodej publiczności... nie zmęczyć? Założenie w obecnych migawkowych
czasach poniekąd słuszne, jednak przy tak, powtórzmy, zgrabnej
adaptacji, jeszcze dwadzieścia minut szekspirowskiej frazy nikogo by nie
zmęczyło, a niedosyt byłby jednak mniejszy. A tak dostaliśmy Burzę
w pigułce. Miłośników tekstu Szekspira nie nasyci. Choć nasyci oko. Co daje
nadzieję, że ci, którzy dopiero zaczynają przygodę z angielskim dramaturgiem,
do oryginału sięgną zachęceni, urzeczeni stroną plastyczną właśnie.
A ta, faktycznie, uwieść potrafi.
Magia i lekkość
Spektakl za pomocą inscenizacyjnych sztuczek przenosi widzów w trójwymiarową
przestrzeń, uwodzi wizyjnością, funduje niekiedy efekty 3D (scenografia
Jan Polivka). Wszystko to jest zasadne – taka w końcu Burza Szekspira
jest: to świat na styku realności i fantazji, obok siebie funkcjonują
ludzie, potwór czy duch ulepiony z powietrza. Pełno tu magii i lekkości,
mrugnięć do widza i humoru. Rozmaite przesłony poszerzają scenę, hipnotyzująco
wirują kręgi, w tle tańczą ogniki, pojawiają się abstrakcyjne projekcje
(multimedia Krzysztof Kiziewicz) i zbliżenia twarzy. Żywy plan aktorski
wnika w przywołany za pomocą multimediów obraz
(tak jest w chwili, gdy mignie nam obraz kojarzący się
z Myśliwymi na śniegu Pietera Breughla).
Intrygujące światło tworzy złudzenie bezcielesności,
a nakładanie się różnych planów daje wrażenie, jakby
świat fantastyczny wychylał się w stronę realnego,
zaglądał weń, umykał, by za chwilę znów powtórzyć
zabawę. Wszystko to działa na zmysły, choć gdyby lalkarze
poprzestali wyłącznie na multimedialnych harcach,
w pewnym momencie mogłoby trochę to znużyć. Ale
w białostockiej Burzy, jak zresztą przystało na teatr
lalek, mamy na szczęście też emocje generowane
poprzez zabiegi animacyjne. W tej kwestii niepodzielnie
rządzi Kaliban – w BTL kryjący się pod rozciągliwą
materią.
Kaliban: pulsuje i fascynuje
Jeszcze nim pojawi się na scenie, zostanie zapowiedziany
jako „pomiot – plamiste szczenię o szpetnym
umyśle i plugawym ciele”. Nie jest człowiekiem, nie jest
zwierzęciem. Tako rzecze Szekspir, pozostawiając
resztę wyobraźni czytelników. Jak jednak, bazując na
tym opisie, ulepić Kalibana na scenie, by fascynował,
przerażał, magnetyzował?
W Białostockim Teatrze Lalek to się udało, choć zabieg,
którego użyto, nie jest nowością. Aktor kryje się pod
rozciągliwą materią, jest w niej właściwie zaszyty, co
powoduje, że całkowicie traci człowiecze kształty.
I zamienia się w coś nieludzkiego, rozwibrowanego,
pulsującego. A że pod materią kryje się najprawdopodobniej
z maską w dłoni – efekt jest nadzwyczajny.
Żyjąca własnym życiem forma co chwila zmienia
kształty – w najmniej oczekiwanym momencie, z najmniej
oczekiwanej części owej formy wystrzela: głowa,
ręka, spłaszczona przez materię twarz. Forma pulsuje,
kurczy się, powiększa, zmniejsza, znika w podziemiach.
Jacek Dojlidko fascynuje w tej roli, trudno od
niego oderwać wzrok.
W momentach, w których się pojawia, w tle widać
zazwyczaj intrygujące wizualizacje – anatomiczne
rysunki ludzkiego ciała obracające się wokół własnej
osi. Oto rodzi się człowiek, kimś takim – Kaliban,
pomiot czarownicy – chciałby być kiedyś. Choć czasem
sam chyba w to wątpi – gdy w kłótni z Prosperem
stawia gorzką diagnozę ludzkiego gatunku.
To właśnie Prospero, niczym demiurg, zawiaduje
wyspą. Chce uformować Kalibana, ale Kaliban mu się
wymyka. Rządzi, wskutek czaru, duszkiem Arielem,
ale ten też, choć ujarzmiony, na swój sposób pozostaje
nieuchwytny. Symboliczna jest scena, w której
Prospero
krąży po scenie i poprawia poustawiane,
zawieszone tu i ówdzie, niekompletne, pokrzywione
lalki. Jakby wypełniał pustą wyspę ludźmi. Prosty gest,
ale wyrazisty, pokazujący samotność i rosnący gniew
człowieka, który wskutek intryg zostaje niesprawiedliwie
potraktowany przez najbliższych. I który
z determinacją odzyskuje kontrolę nad własnym
życiem.
Błyskawiczne wybaczenie
Jaka jest historia Prospera – wiadomo: prawowity
książę Mediolanu zostaje pozbawiony tronu przez
swojego brata Antonia i zesłany, wraz z trzyletnią
wówczas córką Mirandą, na bezludną wyspę. Narasta
w nim żądza zemsty, która może wreszcie znaleźć
ujście, gdy wskutek wywołanej przez Prospera burzy
u wybrzeży wyspy rozbija się statek z jego wrogami.
W białostockiej inscenizacji, zgodnie z literą sztuki,
przy pomocy Ariela Prospero rozrzuca rozbitków po
wyspie. I przygląda im się, z boku, czekając na odpowiednią
chwilę. W tym czasie syn jednego z wrogów
spotyka jego córkę, młodzi zakochują się w sobie.
Miranda jest w euforii, Prospero trochę mniej, zaczyna
testować adoratora, ale powoli, widząc szczęście córki
– ulega. Chęć zemsty zamienia się w wybaczenie.
I w tym cały szkopuł
To bowiem, co w sztuce Szekspira brzmi wiarygodnie,
jest racjonalne i precyzyjnie wyłożone, w białostockim
spektaklu wiarygodne już nie jest. Wybaczenie Prospera
przychodzi zbyt szybko, trudno w nie uwierzyć.
A trudność ta wynika ze wspomnianych wcześniej
skrótów. Ryszard Doliński dwoi się i troi, ale pewnych
kwestii nie przeskoczy – w sytuacji, gdy brakuje mu
antagonistów i tekstu. A to jest niezbędne, by się
„wygniewać”, wykrzyczeć złość i żal.
O ile więc aktor fantastycznie „wygrywa” sceny z córką,
autoironiczne podejście do świata i ludzi, o tyle
wewnętrznej przemiany – przejścia od nienawiści do
przebaczenia – zaprezentować nie jest w stanie.
Z powodu braku tekstu właśnie i scen konfrontacyjnych.
Szkoda, bo Doliński to aktor tego formatu, że
w takich konfrontacyjnych scenach chciałoby się go
zobaczyć.
Ariel testuje Prospera
Za to bardzo ciekawie na scenie wypada relacja między
Prosperem a Arielem. Reżyser w roli duszka obsadził
bowiem kobietę (eteryczna i diaboliczna Sylwia
Janowicz-Dobrowolska), co powoduje, że między tymi
dwojgiem jest nieustanne napięcie, podtrzymywane
intrygująco przez każdą ze stron. Wynika po pierwsze
z faktu, że Ariel poniekąd jest niewolnikiem Prospera,
ten bowiem uwolnił go od zaklęcia wiedźmy, więc
Ariel musi się zrewanżować. Ale jest też druga strona
medalu: Ariel, o twarzy pięknej fascynującej kobiety,
na swój sposób Prospera intryguje. Zaczyna się nieuchwytna
(i nienachalna) gra, wynikająca z różnicy
płci. Zdarzają się momenty, kiedy to Ariel przejmuje
władzę nad swym panem. Wystarczy, że powie
miękko: „Lubisz mnie...?”, a Prospero wydaje się bezradny
jak dziecko. Choć raczej należałoby rzec: jak
mężczyzna usidlony przez kobietę. Dwoje aktorów
wygrywa te emocjonalne niuanse znakomicie, to ledwie
parę sekund, ale jakich! Mina Prospera, który
dostaje przytyczka w nos (zagranego z udziałem miski
z wodą), jest bezcenna.
Aktorzy zresztą na scenie odnajdują się znakomicie,
szczególnie w duetach, które za każdym razem wprowadzają
inny nastrój. Lirycznie i romantycznie bywa
za sprawą dwojga zakochanych (Łucja Grzeszczyk
i Michał Jarmoszuk). I śmiesznie, i strasznie, a już na
pewno przaśnie zaś w momentach, gdy pojawiają się
dwaj dworzanie pijacy (Zbigniew Litwińczuk i Krzysztof
Bitdorf ).
Ale białostocka Burza nie ma w sobie wyłącznie uroku
lekkiej baśniowej błahostki. Co jakiś czas komediowa
nuta zostaje przełamana mrocznym wątkiem,
a egzaltacja
naiwnej Mirandy, widzącej wreszcie
innych ludzi poza swoim ojcem („Co za widok! Tyle
cudnych istot! Piękna jest ludzkość”.), zestawiona
choćby z przerażającym śmiechem Ariela, przez
moment przypominającego demona.
Przez chwilę objawia się też mrok ludzkiego wnętrza –
jak choćby w scenach z udziałem dwóch pijaków, którzy
przestają być zabawni, a zaczynają być straszni,
gdy pastwią się nad Kalibanem, pojąc go na siłę
wódką. To tylko moment, ale wyrazisty: tak rodzi się
przemoc. A w chwilę później – zachłyśnięcie
władzą.
Burza wg Williama Shakespeare’a. Przekład Stanisław Barańczak.
Reżyseria Waldemar Raźniak, scenografia Jan Polivka,
kostiumy Anna Angelika Łapińska, multimedia Krzysztof Kiziewicz.
Białostocki
Teatr Lalek, Białystok. Premiera wrzesień 2015.