Rząd dusz dla lalkarza | Magdalena Legendź

Nie ma potrzeby przenosić Dziadów na Krakowskie Przedmieście, jak Paweł Wodziński, lub do Stanów Zjednoczonych, jak Radosław Rychcik – uważa Paweł Passini. O duszach i zbiorowej podświadomości można mówić na serio, bez cudzysłowów, wystarczy użyć materii teatru lalek. W opolskiej realizacji Dziadów reżyser jest tej materii świadomy i stawia pytanie: Czy świat jest bez ducha?

fot. K. Ścisłowicz
Co bardziej nadaje się do współtworzenia obrzędu, w którym osadzony jest Mickiewiczowski tekst, niż lalka, głęboko zakorzeniona w sacrum pierwotnych rytuałów? Lalki pochodzą przecież z podziemnego kraju, w którym przebywają zmarli przodkowie, jak piszą historycy teatru. W opolskim spektaklu jest ich mniej więcej czterysta. Do ich wypychania – nadawania formy – zapraszano przyszłą publiczność, jeszcze na długo przed premierą wciągając widzów w teatralną przestrzeń. Rzeczywiście, trudno było je podczas spektaklu zliczyć, choć tylko część z nich była animowana przez aktorów, a część pełniła rolę rekwizytów czy zaledwie elementu scenografii. Nie o ilość jednak chodziło twórcom przedstawienia. Lalki są równoprawnymi uczestnikami obrzędowego widowiska. Służą jako znaki istnień ćwierć-żywych, które ten rozgrywający się przed oczyma widzów obrzęd konstytuują. To o nich widowisko, dla nich ten obrzęd się odprawia.

Lalki o obłych kształtach w cielistym kolorze, różnej wielkości, pozbawione są twarzy, tylko niektóre z nich – „sowy, kruki, puchacze” – mają ptasie dzioby. Ich pałkowate kończyny połączone są w stawach czerwonymi nitkami. Aktorzy istnieją przede wszystkim wobec nich. Gdy wiążą im dodatkowe czerwone nici na głowach lub tułowiach, wskazują na krwawe szramy – rany zadane duszom przez innych i przez nie same – sobie samym, o czym mówi Mickiewiczowski tekst. Przeczytany brzmi patetycznie, zainscenizowany – robi przejmujące wrażenie. Z kolei nakładając lalkom błazeńskie czapki, aktorzy wzmacniają szydercze wypowiedzi Senatora i jego świty. Wreszcie, znoszą je z widowni i usadzają do obrzędu, podając je także widzom i zachęcając do ich głaskania. Dają lalkom tylko impuls, resztę pozostawiając ich możliwościom wyrazowym.

Przestrzeń gry zaaranżowano w taki sposób, że z trzech stron znajdują się drewniane, pobielone stopnie- siedziska, na których siedzą lub leżą równie białe, miękkie lalki. Aktorzy, być może upiory, widma postaci dramatu, ubrani w archaiczno-futurystyczne łachmany, bez słowa wskazują miejsca widzom, którzy schodzą z góry po schodach: na teren, który twórcy nazwali „poczekalnią dusz”. Czwarta ściana, przedzielona wejściem, jest czarna. Naprzeciwko niej siedzi ogromna lalka, pałuba, skonstruowana z takich samych mniejszych lalek, połączonych ze sobą dzięki zmyślnym haczykom.

Wszystko zalewa białe światło i muzyka, od pierwszych chwil wykonywana na żywo, podkręcając wrażenie niezwykłości tego miejsca. Do grającego na klarnecie reżysera, czekającego w dole na uczestników obrzędu, dołącza saksofon kompozytora Sambora Dudzińskiego. Niezwykła, rozedrgana, drażniąca muzyka nietypowych instrumentów, jak archaiczny armeński duduk oraz dźwięki imitujące naturę, nadawały przedstawieniu fascynujący rytm. Wzmacniają go elementy plastyczne: intrygujące projekcje multimedialne, m.in. obrazy rozlanej krwi, błędne ogniki, pulsujące snopy światła, a także zrytmizowany ruch sceniczny. Plastyczno-muzyczne efekty, ważne też w każdym obrzędzie, tworzą spójną dominantę przedstawienia.

Czarna ściana, biała kreda, obraz jakby znany z inscenizacji Konrada Swinarskiego. Jest to jednak inny Gustaw i całkiem inny Konrad. Na ścianie więziennej czy może szpitalnej celi siwa postać pisze fragmenty Ody do młodości i kreśli świadectwo swej przemiany: est obit... natus est. Imiona nie są ważne. Te inskrypcje, napisane i zmazane już po wielokroć, wskazują na powtarzalność, odsyłają do dokonującego się w naturze rytuału narodzin, śmierci i ponownych narodzin. W przedstawieniu Passiniego postać ta, zwana Poetą, grana jest przez poetę i aktora Bogusława Kierca. Wiek aktora stwarza dodatkowe konteksty – jest zarazem sobą z teraźniejszości i młodzieńcem z przeszłości, ciałem i duszą, żywym i umarłym. Zupełnie inaczej niż w inscenizacji Kazimierza Brauna (1978), gdzie Kierc jako Gustaw, w kostiumie wywiedzionym z Mickiewiczowskich didaskaliów, ogrywał brzozową miotłę; tu w płóciennej, zgrzebnej koszuli właściwie obywa się bez lalki.

W centrum scenicznego świata, między nim a pałubą – okrągły dół wypełniony po brzegi lalkami, duszami splamionymi pychą. „Strzeż się, sam wpadniesz w te doły”, mówi przecież więzień do księdza Piotra w scenie kończącej egzorcyzmy. Z tą pałubą zmaga się fizycznie ksiądz Piotr, ubrany w błazeńską czapkę i uzbrojony w magiczną laleczkę Ukrzyżowanego. Gdy pałuba chwieje się i wreszcie upada, staje się jakby kurhanem – religii czy może chrześcijańskiej cywilizacji?

Wcześniej do wielkiej pałuby, podtrzymywanej na grubej linie przez postać nazwaną w opolskim spektaklu Ojcem Świętym i ucharakteryzowaną na schorowanego Jana Pawła II, zwraca się też Poeta w Wielkiej Improwizacji, mówiąc: „Boże Naturo”. Pozbawienie przecinka rozdzielającego te wyrazy w tekście dramatu na nowo rozkłada akcenty monologu. Fragmenty jego słów, pojedyncze wyrazy czy zwroty powtarzają inne postacie, gromada zostaje w ten sposób włączona w heroiczne zmagania z naturą: duszą i ciałem.

Rząd dusz dla lalkarza – to brzmi dość przewrotnie. Dodatkowym, wychodzącym poza sceniczną rzeczywistość kontekstem jest fakt, iż jako reżyser Bogusław Kierc po raz pierwszy zrealizował Dziady na scenie teatru lalek, nadając widowisku znamienny tytuł Co to będzie? (Teatr Lalek, Wałbrzych, 1982). Te tytułowe słowa z II części Dziadów u Passiniego rozpoczynają kluczową, finałową część spektaklu. Powtarzane rytmicznie, wzmocnione klaskaniem, towarzyszą rytualnemu tańcowi, w którym padają etyczne zalecenia. To przesłanie, które we współczesnym zracjonalizowanym świecie wydaje nam się banalne i staroświeckie, okazuje się uniwersalne i fundamentalne dla egzystencji ludzkiej wspólnoty.

Życie i śmierć, a pomiędzy nimi miłość i cierpienie, to jedno wielkie misterium, wielki obrzęd, który zagarnia w siebie, zasysa kwestie polityczne, bo one też wynikają z pierwotnych instynktów i podszeptów duchów, a nie z ideologicznych pobudek. Zło „samo się dzieje”, niejako nieuniknione. W scenach naznaczonych polityką najważniejsze pozostaje to, co niesie konsekwencje ciałom i duszom. Metafizyczny i etyczny wymiar sceny samobójstwa Rollisona, które „dzieje się ciągle”, choć zdarzyło się na początku przedstawienia, jest jego ważnym tropem. Do niego też odnoszą się zaklęcia „wiejskiej” gromady.

W spektaklu zostały wykorzystane wszystkie części Dziadów łącznie z Upiorem, jednak oczyszczone z rodzajowo-historycznych dywagacji, skrócone i poukładane według reżyserskiej koncepcji. Powstał z tego ciąg nakładających się i przenikających obrazów, rodzaj impresji, można by powiedzieć, gdyby nie były one tak ekspresyjne.

U Passiniego postacie są niejednoznaczne, czasem wypowiadają słowa przynależne innym osobom dramatu. Senator zlewa się w jedno z widmem Złego Pana. Nie mają swych lalkowych odpowiedników, wchodzą jednak, jako się rzekło, w relacje z różnymi lalkami-duszami. Ciekawym pomysłem jest postać Lawy: grająca ją aktorka nieustannie, w tle innych scen, jest nagabywana, molestowana, poniżana przez Senatora. Piękny pomysł na pokazanie uciemiężonego narodu i jego oprawców, wywiedziony z ducha widowiska plastycznego.

Nie do końca jasnym wyjątkiem jest Rollison, którego reprezentuje miotany wiatrem, czerwony, jakby przesiąknięty krwią, miękki animant. Grający go, a właściwie jego duszę, Jakub Kowalczyk, niemal nagi, pobielony i ucharakteryzowany na otaczające go lalki, porusza się cały czas ni to psim, ni to ptasim chodem. Z wysiłkiem stara się wydać z siebie jakiś artykułowany dźwięk i bez pomocy rąk usiłuje ściągnąć z siebie nitki krwi. Robi to przejmujące wrażenie, od czego to jednak miałoby go wyzwolić, trudno jednoznacznie określić.

Krew, więzy krwi to pojęcia, przez które Passini odczytuje utwór Mickiewicza. Po „nitce krwi” czołga się w stronę miejsca upadku swego syna Rollisonowa, wstrzymywana przez trzymającego ją na uwięzi anioła. To bardzo teatralna scena, dzięki efektownej projekcji multimedialnej krew przepływa przez powietrze, przez postacie, zlewa się w kałuże, skrapla, wreszcie fala krwi się cofa. Przychodzi tu na myśl wiersz Kamila Baczyńskiego, w którym umarli „nitką krwi jak struną – za wozem wypisują swe imię”. Równie dobrze jak do „czasu pogardy” można odnieść je do carskich kibitek. W tę narrację wpisują się wszystkie „przeszłe i przyszłe pokolenia”. Nie istnieją bez nas, żywych, ale my, żyjący, też ich potrzebujemy.

Przedstawienie jest przemyślaną konstrukcją. Trwa dwie godziny i wciąga, chyba tak jak zamierzyli jego twórcy. Nie dłuży się nawet szkolnej młodzieży, w której towarzystwie je oglądałam. Czy do Europy ci młodzi pójdą dalej razem ze swoimi umarłymi? Co to będzie?


Dziady, Adam Mickiewicz. Reżyseria Paweł Passini, scenografia Zuzanna Srebrna, muzyka Sambor Dudziński i Paweł Passini, projekcje multimedialne Maria Porzyc. Opolski Teatr Lalki i Aktora, Opole. Premiera marzec 2015.

Nowszy post Starszy post Strona główna