Monika Jędrzejewska: W niespełna dekadę stworzyliście teatr niezależny,
który szybko zdobył renomę nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Jaka jest
Wasza recepta na sukces?
Paweł Chomczyk: Przypomniała mi się właśnie relacja naszych przyjaciół
z pewnego spektaklu o budowaniu spektaklu. Aktorka, wyjaśniając publiczności
dziecięcej, jak powstaje przedstawienie, konstruowała wysoką
wieżę z klocków. Każde kolejne piętro było etapem pracy nad widowiskiem.
Znalazło się tam miejsce dla wszystkich realizatorów, rozmów,
prób, projektów. Zwieńczeniem dzieła był ostatni element na samym
szczycie wieży, czyli pokaz. Klocek zajął swe miejsce, budowla zaprezentowała
się widzom w całej okazałości, po czym zachwiała się i runęła.
Uważam, że w tym obrazku uchwycona została esencja tworzenia teatru
(jako dzieła), który istnieje przecież tylko przez chwilę. Czasem wydaje mi
się, że melancholia związana ze świadomością efemeryczności tej sztuki
doskwiera bardziej twórcom niezależnym i „bezdomnym”, ponieważ cały
ich wysiłek idzie w konkretne dzieło, a mniej w tworzenie marki. Przez
wszystkie te lata skupialiśmy się właśnie na tym. To nie jest recepta.
To postawa.
Dagmara Sowa, Paweł Chomczyk | fot. M. Strokowski |
M.J.: Czym się kierujecie przy tworzeniu przedstawienia? Jaka jest Wasza
wizja teatru?
P.Ch.: Wizja artystyczna Coincidentii wynika z odpowiedzi na pytanie o to,
kim właściwie w tym teatrze jesteśmy – Dagmara i ja. A jesteśmy przede
wszystkim aktorami, lalkarzami lub, jak lubimy o sobie mówić w językach
obcych, performerami. Wynikają z tego nasze ciągoty do romansowania
z różnymi stylistykami, konwencjami, środkami wyrazu, czego skutkiem
jest otwarta linia programowa. Przyznaję, jesteśmy rozedrgani i rozpasani
artystycznie. Pod względem teatralnym prowadzimy się niemoralnie,
popadając w artystyczne wielożeństwo i zdrady. Jednocześnie jesteśmy
czasem informowani przez publiczność, że funkcjonuje w naszych przedstawieniach jakiś rodzaj energii i ekspresji, które
sprawiają, że jesteśmy rozpoznawalni. A co do najważniejszej
sprawy – czyli ludzi, z którymi współpracujemy
– po prostu staramy się popadać w towarzystwa,
w których się nie nudzimy.
M.J.: Czy potraficie określić moment przełomowy lub
przedstawienie, które sprawiło, że ugruntowaliście
swoją pozycję w świecie teatralnym?
P.Ch.: Pracując nad Murdasem, biegaliśmy po złomowiskach
i budowach, grzebaliśmy w kontenerach z elektronicznymi
odpadami, żeby zebrać materiały potrzebne
do scenografii. Mieliśmy budżet, z którym w zasadzie
nie da się wyprodukować nawet skromnego spektaklu.
Teraz nie kupujemy już pięknej zardzewiałej
skrzynki za dwa piwa lub dziękuję, ale za pieniądze.
Zlecamy też wykonanie dekoracji pracowniom. Na-
sza
pozycja w świecie teatralnym się ugruntowała.
Pomimo szalonego tempa, w którym czasem przyszło
nam działać, cały ten proces wydaje się jednak postępować
powoli. Nie umiem wskazać momentów, które
bardziej niż inne wpłynęły na to, że jest nam teraz trochę
łatwiej wyprodukować spektakl. Staramy się być
rzetelnymi twórcami i producentami, co w długiej perspektywie
owocuje zaufaniem.
M.J.: Przedstawienia Grupy Coincidentia bardzo często
realizowane są w międzynarodowym zespole. Jakie są
plusy i minusy takiej współpracy?
P.Ch.: Praca w międzynarodowym składzie niczym się
nie różni od pracy w zespole polskim, poza komunikacją
w obcym języku. W związku z tym trudno jest tu
mówić o jakichkolwiek minusach. Organizacyjnie,
logistycznie są to bardziej zaawansowane przedsięwzięcia.
Jednak współprace takie niosą ze sobą większy
potencjał w zakresie możliwości eksploatacji spektakli,
a co za tym idzie – dotarcia do szerszego grona
odbiorców. Ale naszą prawdziwą motywacją uczestniczenia
w tego typu produkcjach są zawsze zyski artystyczne
oraz chęć kontynuacji tego, co uważamy za
wartościowe.
M.J.: Tworzenie spektaklu w międzynarodowym zespole
pozwala poszerzać perspektywę, przedstawić
jakiś problem z różnych punktów widzenia.
P.Ch.: Tak, ale też tematy, które są punktem wyjścia do
pracy nad spektaklem, często sugerują międzynarodowy
skład realizatorów. Krabat, dajmy na to, to opowieść
łużycka, historia rozgrywająca się na ziemi niejako
łączącej Niemcy z Polską. Są to tereny należące do
naszych zachodnich sąsiadów, ale język, jakim posługują
się jeszcze starsi mieszkańcy Łużyc, jest bez wątpienia
bardziej zrozumiały dla nas. Stąd też pomysł,
aby zrealizować ten projekt wspólnymi siłami Figurentheater
Wilde & Vogel i Grupy Coincidentia.
W spektaklu Faza REM Phase próbujemy teatralnymi
narzędziami dotrzeć do istoty marzeń sennych. To, że
myślimy w innych językach, automatycznie przekłada
się na język przedstawienia (i to nie tylko w sferze tego,
co zostaje na scenie zwerbalizowane). We wspomnianym
Murdasie jedna z postaci, snująca się tajemniczo
po dworze króla tyrana, mówi po polsku z obcym ak-
centem,
co zawsze frapuje publiczność.
M.J.: Przywołałeś Figurentheater Wilde & Vogel, tandem
światowej klasy artystów, z którymi stale współpracujecie
i bez wątpienia jesteście kojarzeni i łączeni. Jaki
wpływ wywarli oni na Wasze myślenie o teatrze za-
równo w sensie artystycznym, jak i organizacyjnym?
P.Ch.: Charlotte i Michael przede wszystkim pokazali
nam na początku naszej zawodowej drogi, że można
wziąć sprawy w swoje ręce, zamiast czekać na to, że
ktoś nas zauważy i wybierze. Organizacja pracy na niezależnym
gruncie pochłania niestety więcej czasu niż
twórczość. To, wraz z niepewnością powodzenia każdego
kolejnego projektu, jest ceną, jaką się płaci za sterowanie
swoim artystycznym losem. Łatwiej nam było
odebrać tę lekcję, przyglądając się działaniom do-
świadczonych twórców. Ponadto Wilde & Vogel są
w naszych oczach pionierami w wytyczaniu mobilnego
modelu uprawiania teatru w towarzystwie
swojego
potomstwa. Początki eksploatacji Krabata wiązały się z podróżowaniem z jednym dzieckiem –
autorstwa duetu Wilde & Vogel. Teraz jest ich czwórka,
z czego połowa polskojęzyczna, a przedstawienie
wciąż jest grane. To chyba największy sukces tego
zespołu.
Artystycznie Charlotte i Michael na przestrzeni lat
wypracowali sobie oryginalny i rozpoznawalny charakter
teatralnego pisma. Współpraca z nimi wymaga
od nas zrozumienia reguł, jakimi się rządzi ten teatralny
świat, i ich respektowania lub łamania. W tej
konstelacji osób na scenie panuje bardzo osobliwa
relacja, w której miesza się idealny ład i totalna anarchia,
przy czym żaden z twórców nie jest orędownikiem
tylko jednego z wymienionych porządków.
Dotykamy
tu czegoś magnetycznego, pewnych
przeciwstawnych
energii, które jesteśmy w stanie
ujarzmić i ukierunkować tak, aby pracowały na
korzyść spektaklu. Jest to bardzo cenne doświadczenie,
bo odnosi się do istoty wszelkich działań
scenicznych.
M.J.: W ubiegłym roku przyszedł czas na otwarcie własnej
sceny. Czy jest to dla Was zwieńczenie marzeń, czy
raczej kolejny etap pracy?
P.Ch.: Bez wątpienia otwieramy jakieś nowe drzwi.
Długo o tym myśleliśmy, a kiedy już zaczęliśmy urzeczywistniać
nasze marzenie, jak grzyby po deszczu
wyrastały przed nami kolejne wyzwania. Żadne to
zaskoczenie, że realizacja marzeń zawsze wiąże się
z jakimś nakładem pracy. Teraz wyzwania będą się
mnożyć. Mamy dużo pomysłów związanych z własną
siedzibą, czyli Solnikami. Czas pokaże, w jak dalekiej
perspektywie uda się je wprowadzić w życie.
M.J.: Lokalizacja, zwłaszcza działalności kulturalnej,
ma duże znaczenie. Dlaczego ulokowaliście siedlisko
w środku lasu?
P.Ch.: Poszukiwania miejsca, w którym chcielibyśmy
pracować, trwały kilka lat. Obejrzeliśmy niezliczoną
ilość gospodarstw, siedlisk i stodół, aby w końcu
natknąć się na położone w lesie miejsce, które od
pierwszego momentu zaczęło z nami rozmawiać.
Zagraliśmy va banque, kupując siedlisko i adaptując
budynek gospodarczy na potrzeby teatru. Praca nad
tym wymagała spędzania każdej wolnej chwili w Solnikach.
Szybko zorientowaliśmy się, że nasza „wyspa”
zmienia perspektywę, skupienie i energię, z jaką podchodzimy
do każdego zadania. Podobne odczucia
mają współpracujący z nami artyści. Atmosfera tych
spotkań przekłada się także na odbiór publiczności,
która do nas wraca. Magia siedliska kultury Solniki 44
polega na tym, że w pół godziny przenosimy się z Białegostoku
do miejsca, w którym jesteśmy w stanie
odciąć się od niechcianych bodźców.
M.J.: Budowa własnego teatru to duże wyzwanie. Jak
długo trwały przygotowania do inauguracji sceny?
P.Ch.: Od momentu, kiedy staliśmy się właścicielami
siedliska, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Miejsce
uruchomiło fantazje odnoszące się do tego, jak je
adaptować do naszych potrzeb. Jesienią 2015 roku
zaczęły się gorączkowe przygotowania koncepcyjne,
organizacyjne. Wiosną 2016 zakasaliśmy rękawy
i ruszyliśmy czyścić teren. Jednocześnie ekipa fachowców
pracowała nad metamorfozą stodoły w teatr.
26 czerwca zagraliśmy pierwszy spektakl (Faza REM
Phase) na scenie Solniki 44. Jednak mentalne przygotowania
do inauguracji własnej sceny trwały chyba tak
naprawdę od początku naszej działalności artystycznej.
Nie mieliśmy skonkretyzowanych planów, ale
temat ten powracał jak bumerang, szczególnie w sytuacjach,
kiedy brakowało kawałka podłogi do przeprowadzenia
próby.
M.J.: Scena działa już ponad pół roku. Kim są Wasi
widzowie?
P.Ch.: Do tej pory w Solinikach udało nam się zaprezentować
sześć tytułów z naszego repertuaru. Obok wspomnianego
spektaklu Faza REM Phase były to: Krabat,
Krwawa jatka, Murdas. Bajka, Made in Heaven, Słoń
i Kwiat. Na każdym pokazie mieliśmy nadkomplety
publiczności i bardzo gorące reakcje. Widownia składała
się każdorazowo z osób dojeżdżających z Białegostoku
oraz z mniejszych okolicznych miejscowości.
Zauważyliśmy, że część widzów wraca do nas, aby
zobaczyć kolejny spektakl. Ale też, aby posiedzieć po
pokazie przy ognisku, przejść się po lesie, poleżeć na
hamaku, pobyć z nami w tych wyjątkowych chwilach.
Bardzo to cieszy.
M.J.: Jesteście po premierze The Monstrum Band. Czy
świadomość posiadania własnej sceny zmienia Wasze
myślenie o realizowanym przedstawieniu?
P.Ch.: Wciąż chcemy tworzyć przedstawienia mo-
bilne, z którymi jak dotychczas będziemy mogli jeździć
w różne miejsca. Nasze spektakle muszą umieć
wpisywać się w najrozmaitsze przestrzenie. Solniki 44
to nasz dom, wyspa, azyl. Będziemy tam jednak pracować
głównie w okresie wiosenno-letnio-jesiennym.
Na pozostałą część roku mamy zamiar wychodzić
z lasu. Jednak oczywiście mamy motywację, aby spektakle,
które tworzymy, zawierały w sobie energię Solnik.
To dzieje się naturalnie. Część improwizacji, jakie
przeprowadziliśmy, pracując nad The Monstrum Band,
odbyła się w naszym teatrze. Pierwsze pokazy mieliśmy
w Kielcach. W trakcie prób kieleckich często
odnosiliśmy się do tego, co udało się wypracować
w Solnikach. Ta energia jest obecna w przedstawieniu.
Teraz wracamy z Monstrum do lasu i wszyscy jesteśmy
ciekawi, jak zabrzmi to w miejscu początku naszej
wyprawy.
M.J.: Solniki 44 to nie tylko teatr, ale też miejsce realizacji
różnorodnych inicjatyw kulturalnych. Jakie są
Wasze plany i ambicje w stosunku do tego miejsca?
P.Ch.: Zależy nam na tym, aby formuła działalności Solnik
44 nie zawężała się tylko do prezentacji i produkcji
teatralnych, choć niewątpliwie będzie to priorytet.
Widzimy ogromny potencjał siedliska kultury w działaniach
łączących sztukę z kwestiami społecznymi.
Stąd nasza motywacja do przeprowadzania warsztatów,
które angażowałyby osoby w różnym wieku, zamieszkujące okoliczne miejscowości. Mamy pomysły
na zajęcia o szerokim profilu, nie tylko teatralnym,
ale też muzycznym, plastycznym, filmowym...
W tym momencie pracujemy nad koncepcją programu
wydarzeń artystycznych na ten rok. Nie chcę zdradzać
tematu, który nas prowadzi w tych poszukiwaniach.
Mogę natomiast powiedzieć, że bardzo zależy nam,
aby w ramach programowych, obok wydarzeń stricte
teatralnych, znalazły się działania wpisujące się w okoliczny
krajobraz, o charakterze muzycznym i plastycznym.
Przy odrobinie szczęścia będziemy mogli też
zaprezentować publiczności niecodzienne zmechanizowane
instalacje. Zawalczymy o to, aby sprowadzić
do Solnik artystów światowego formatu.
M.J.: W tym roku ośrodek Solniki 44 będzie partnerską
sceną teatru Lindenfels Westfluegel z niemieckiego
Lipska w ramach programu „Szenewechsel”. Dlaczego
nadal decydujecie się na koprodukcje – ze względów
finansowych, organizacyjnych, artystycznych?
P.Ch.: Każdy z tych aspektów jest istotny, a z naszych
doświadczeń wynika konkluzja, że koprodukcje niosą
ze sobą więcej plusów niż minusów. Najważniejsze we
współpracach z naszym udziałem jest jednak poczucie,
że robi się coś w dobrym zespole. Aspekt ludzki
był, jest i będzie dla nas priorytetowy. Co nie znaczy
oczywiście, że nie doceniamy wkładów organizacyjnych
i finansowych naszych partnerów.
M.J.: Czego dotyczy program „Szenewechsel”?
P.Ch.: Nasi niemieccy partnerzy z Lindenfels Westfluegel
stworzyli koncepcję projektu Biotopia, który zakłada współpracę naszych scen w zakresie określania
dróg rozwoju niezależnego teatru. Zadanie zostało
zauważone i dofinansowane przez Robert Bosch Stiftung.
Projekt stawia pytanie o to, jak przygotowywać
żyzny grunt, na którym ma rozkwitać kultura, doglądana
przez „niezależnych ogrodników”. Jakie warunki
należy tworzyć, aby ogród sztuki pięknie rósł? W programie
realizacji projektu zakładamy wykorzystanie
naszych scen (w Lipsku i Solnikach) do organizacji
dyskusji z udziałem osób zaangażowanych w tworzenie
kultury zarówno na gruncie instytucjonalnym, jak
i niezależnym, osób zajmujących się organizacją
systemów, mających na celu wspieranie sztuki, osób
piszących o kulturze etc. Ponadto mamy zamiar przeprowadzić
w gronie zaproszonych twórców cykl prób,
których efekty każdorazowo będziemy prezentować
publiczności, jako małe formy traktujące o frapujących
nas tematach. W dalszej przyszłości materiał ten
może nam posłużyć jako punkt wyjściowy do większej
realizacji. Od stycznia do października tego roku
będziemy zatem spotykać się zarówno w Solnikach,
jak i w Lipsku na sympozjach, warsztatach, prezentacjach.
W ten sposób będziemy mogli zaprosić grono
osób zainteresowanych tworzeniem i odbiorem
sztuki, powstającej na gruncie niezależnym, do
udziału w naszym projekcie zarówno w Polsce, jak
i w Niemczech. Specyfika sceny Solniki 44 jest diametralnie
różna od Lindenfels Westfluegel – ogromnej
sali (niegdyś balowej) zlokalizowanej w artystycznej
dzielnicy Lipska – Plagwitz. Tym ciekawsze wydają się
potencjalne konkluzje i efekty tej wymiany, która jest
przecież kolejnym krokiem w naszej stałej i wieloletniej
współpracy.
M.J.: Jakie są Wasze plany i marzenia na kolejne lata?
P.Ch.: Co do nowych produkcji Grupy Coincidentia, to
mamy już wstępne plany na najbliższe trzy spektakle,
co zajmie nam, przy naszym trybie pracy, trzy kolejne
lata. Najbliższy projekt zakłada interaktywne poszukiwania
formuły łączącej narrację opowieści dla dzieci
z improwizacją lalkową i muzyczną. Przeprowadzimy
cykl osobliwych jam session z małymi widzami.
W kolejnym
etapie pracy z materiału stworzonego na
tym gruncie zmontujemy spektakl. Następne projekty
są oczywiście na ten moment w fazie wielce niezaawansowanej.
Jednakowoż możemy zdradzić, że jako
kontynuację pracy z naszymi przyjaciółmi z Figurentheater
Wilde & Vogel planujemy zrealizować teatralny
thriller, bardzo mocno osadzony w nocnym klimacie
naszego lasu. A kolejna produkcja, planowana również
w międzynarodowym składzie, będzie bazowała
na jednym z najbardziej znanych dramatów, jednego
z najbardziej znanych dramatopisarzy. Tego też od
dawna nie robiliśmy.
A poza tym chcemy stawać się lepszymi artystami
i ludźmi, z pomocą Solnik 44 i wszystkich życzliwych
osób, które swoją dobrą energią tworzą to miejsce.
Grupa Coincidentia
Niezależny teatr ożywionej formy założony we wrześniu
2009 roku przez Dagmarę Sowę i Pawła Chomczyka,
absolwentów Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza –
Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku. Grupa ma
w swoim dorobku dwanaście spektakli, m.in. Murdas. Bajka,
Turandot, Krabat, Krwawa jatka, Słoń i Kwiat, Faza REM Phase.
Teatr stale współpracuje z niemieckim duetem Figurentheater
Wilde & Vogel, ponadto współpracował z artystami
z Niemiec, Austrii, Czech, Słowacji i Japonii. Od 2016 roku
Grupa prowadzi niezależną scenę teatralną Solniki 44
w Solnikach koło Białegostoku.
Grupa Coincidentia jest laureatem licznych nagród, m.in.:
Grand Prix dla Pawła Chomczyka za rolę Króla Murdasa na
IV Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Współczesnych dla
Dzieci i Młodzieży Kon-Teksty 2009 w Poznaniu oraz Atestu
ASSITEJ (Świadectwa Wysokiej Jakości i Poziomu Artystycznego)
za widowisko Murdas. Bajka (2009); Grand Prix
IX Festiwalu Prapremier 2010 w Bydgoszczy, Total Theatre
Award w kategorii teatru fizycznego i wizualnego na Fringe
Festival 2011 w Edynburgu oraz The Bank of Scotland Herald
Angel – Edynburg 2011 za przedstawienie Turandot; Nagrody
Specjalnej dla Krabat Ensambl na XXV Międzynarodowym
Festiwalu Sztuki Lalkarskiej 2012 w Bielsku-Białej za spektakl
Krabat.