Ocena rzeszowskiego festiwalu nie należy do łatwych – utrudnia
ją błąd semantyczny, znajdujący się u podstawy koncepcji
imprezy. Nazwa, Maskarada, której etymologia wywodzi się od
nazwy teatru, wskazuje na spektakle i wydarzenia związane
z okresem karnawału – daje więc mylne wrażenie przeglądu teatrów ulicznych,
pełnych radości, wesołości, a nawet błazenady. Impreza określona
jest jednak jako Festiwal Teatrów Ożywionej Formy, co wskazuje na inny
typ spektakli – działań laboratoryjnych, które wywodzą się z doświadczeń
artystów plastyków.
Z pewnością najwięcej sporów budzi w tym wypadku termin „forma”,
który wciąż nie posiada jasnej, teatrologicznej definicji i pochłania wszystko,
co odstaje od klasycznych norm teatru dramatycznego czy lalkowego.
Przydałaby się oczywiście ogólna dyskusja, połączona z próbą redefiniowania
terminu, ale na tę wciąż nie ma czasu. W efekcie jedni uznają,
że wszystko, co wprowadza na scenę teatr lalek, jest formą – zwłaszcza
lalka (bez refleksji nad różnorodnością sposobów wypowiedzi, środków
wyrazu i kontekstu inscenizacyjnego). Inni, że lalka jest gotowym „produktem”,
a jej specyfika determinowana jest konkretnym spektaklem.
Forma zaś to niejako jej zaprzeczenie – jest pierwotnie niedookreślona,
ale jako materia ożywiona, poddając się plastycznej i znaczeniowej metamorfozie,
ulega wypełnieniu metaforą i wieloznacznością.
Ony, Teatr Czytelni Dramatu, Lublin | fot. K. Chmura-Cegiełkowska |
Jak wobec tego ocenić rzeszowską Maskaradę? Przede wszystkim należy
odłożyć niosącą utrudnienia nazwę, wówczas wyłania się festiwal, który
składa się z dwóch nurtów (odpowiadających wyżej przywołanym stanowiskom).
Granica między nimi jest bardzo wyraźna – pierwszy tworzą
spektakle dla dzieci, drugi pokazy dla młodzieży i dorosłych.
Spektakle wpisujące się w kategorię teatru ożywionej formy, jako teatru
nie czysto lalkowego, znalazły się w nurcie pokazów dla widzów starszych.
Docenione nagrodami zostały aż dwa z nich: Ony na podstawie sztuki
Marty Guśniowskiej z Teatru Czytelni Dramatu w Lublinie (nagroda jury
dorosłego, składającego się z wielbicieli teatru lalek) oraz Dziady po Białoszewskim
na podstawie Chamowa oraz poezji Mirona Białoszewskiego z Teatru Lalki i Aktora Kubuś w Kielcach (nagroda tajnego
jurora festiwalu – Bożeny Sawickiej).
Spektakl lubelski, w reżyserii Daniela Adamczyka
(jeden z zeszłorocznych zwycięzców Ogólnopolskiego
Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej),
udowadnia, że do budowania onirycznych, baśniowych
światów niepotrzebna jest ani zapierająca
dech w piersiach, bogata scenografia, ani budżet,
który posiada teatr instytucjonalny. Najważniejsze są
pomysł i precyzja wykonania. Adamczyk kreuje świat
dramatu Guśniowskiej przy użyciu prostych elementów
scenografii (stoły, krzesła, wieszak na ubrania),
które poddane pomysłowej animacji przechodzą
metamorfozę i nabierają nowych znaczeń. Na scenie
znajduje się tylko piątka aktorów, a ich niemal choreograficzna
praca powoduje, że ożywa cała przestrzeń
sceny. Te skromne środki pozwalają nie tylko lepiej
zrozumieć sens utworu, ale także głębiej przeżywać
losy tytułowego bohatera (w tej roli doskonały, prowadzący
cały spektakl, Kacper Kubiec).
Z kolei Dziady po Białoszewskim to zwycięzca Konkursu
na Debiut, który w zeszłym roku zorganizował
Robert Drobniuch, dyrektor kieleckiego Kubusia
(recenzja w „Teatrze Lalek” 2016 nr 1). Początkujący
twórcy (Anna Retoruk, Justyna Bernardetta Banasiak
i Paweł Sowa) sięgnęli po prozę i poezję jednego
z najoryginalniejszych polskich artystów słowa czasu
PRL. Debiutanci zaskakują wyczuciem formy, umiejętnością
budowania trudnej i wyzbytej banalności
opowieści oraz pomysłowością pracy z przestrzenią
i dźwiękiem. Na plan pierwszy wśród aktorów wysuwa
się Jolanta Kęćko, która od początkowej, pełnej skupienia
sceny dziadów przechodzi do lekkiej i subtelnej
zabawy w odtwarzanie kolejnych postaci pojawiających
się w mieszkaniu artysty.
Na festiwalu swój najnowszy spektakl zaprezentowała
Grupa Coincidentia z Białegostoku. Made in Heaven,
według scenariusza i w reżyserii Christopha Bogdansky’ego,
to opowieść sięgająca do mitologii słowiańskiej,
utrzymana w formie groteski z elementami pastiszu
i absurdu, która momentami przypominała doskonały, artystyczny kabaret. Dagmara Sowa i Paweł
Chomczyk
wcielają się kolejno w postaci różnych
bogów i bożków, prezentując (w krzywym zwierciadle)
mity o stworzeniu świata czy o pierwszych mieszkańcach
– wszystko z lekkością i potężną dawką humoru.
Warto dodać, że do współpracy twórcy zaprosili Martę
Guśniowską, co wzmocniło dramaturgię charakterystyczną
dla autorki zabawą słowem. W spektaklu wykorzystano różnorodne formy plastyczne, od małych
„poduszek” (przedstawiających pasma szczytów),
przez różnego rodzaju niekształtne materie (dające się
dowolnie interpretować), zabawne lalkowe postaci
(raz głowa, raz bezgłowe ciało), po ogromną transparentną
konstrukcją (jako postać mitologicznego
stwora).
Całość dopełniała muzyka na żywo w wykonaniu
Roberta Jurčo.
Interesująca była propozycja Stowarzyszenia Twórczego
SztukPuk Sztuka w Rzeszowie Jak to niegrzecznym
bywa źle – spektakl muzyczny na podstawie wierszy
Heinricha Hoffmanna, w reżyserii Pauli Czarneckiej.
Pokaz, utrzymany w stylistyce starych filmów
Tima Burtona, przenosił widzów do karykaturalnego
i nierzeczywistego świata pełnego odmieńców.
Doskonała w roli obłąkanego wodzireja Urszula
Chrzanowska prezentowała kolejnych odsiadujących
niegrzeczne zachowania pacjentów, a każdy
z nich opowiadał o swojej przeszłości w intrygującej śpiewno-muzycznej etiudzie. Spektakl z pewnością
zyskał dzięki scenografii Krzysztofa Palucha (fantasmagoryczna
przestrzeń łączyła hipersurrealistyczne
kostiumy z kolorowymi, odpustowymi zabawkami),
a także muzyce, wykonywanej na żywo przez
kilkuosobowy zespół.
Ostatnim ze spektakli dla widzów starszych było Wesele
Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Jakuba Roszkowskiego
z Teatru im. Hansa Christiana Andersena
w Lublinie. Pokaz ten wzbudził też najwięcej zastrzeżeń.
Początkowo wydawało się, że przestrzeń klubowa,
w której zespół grał, idealnie komponuje się
z koncepcją inscenizacyjną – jak się jednak okazało,
nic bardziej mylnego. Atmosfera totalnego zatracania
się w alkoholu wzięła górę nad aktorami, pogubiły się
przez to rytmy i rymy, a spektakl utracił atrakcyjną
formę. Nie wybrzmiał pomysł, że dziś tylko w stanie
wyjątkowego upodlenia odnajdujemy w sobie bohaterów,
a gdy kac dopada, na powrót stajemy się jednolitą,
szarą masą. Szkoda, bo całość zapowiadała się
niezwykle ciekawie, zwłaszcza dzięki pomysłowemu
połączeniu aktorów z manekinami i budowaniu
poprzez to naprzemiennych relacji pomiędzy postaciami
żywymi a ożywianymi.
Drugi nurt festiwalu stanowiły spektakle dla dzieci,
w których forma przyjmowała wyraz dowolny – lalka,
przedmiot, maska czy aktor w żywym planie. Najwyżej
oceniony przez jury dziecięce został spektakl Dobrze,
że jesteś według scenariusza i w reżyserii Joanny
Gerigk, z Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu (omawiany
już na łamach „Teatru Lalek”). Pokaz ten po-
dzielił jednak publiczność. Młodzież zachwycił budowaniem
przestrzeni z codziennych, domowych
przedmiotów (torby, szczotki czy parasole w trakcie
opowieści zmieniały się w stado owiec czy gęsty las)
oraz poruszeniem ważnych tematów (odpowiedzialność,
opieka nad zwierzętami i osobami starszymi).
Dorosłą widownię obruszył balansowaniem aktorów
na krawędzi cyrkowej błazenady, co wzbudzało wątpliwości,
czy trudne tematy powrócą później w refleksji
nas własnym postępowaniem.
Kolejnym spektaklem był Palko Katalin Szegedi
w reżyserii Katy Csato z Białostockiego Teatru Lalek.
Piękna i prosta historia o chłopcu, który poznaje świat,
jeżdżąc na swojej ulubionej hulajnodze, rozgrywana
jest bez słów, w bezpośrednim kontakcie z młodymi
widzami. Jako elementy scenografii, ale również jako
tło, wykorzystano pięć potężnych sześcianów – każdy
ukrywający w sobie inną mikroprzestrzeń. Tytułową
rolę gra Jacek Dojlidko, zachwycający umiejętnościami
animacyjnymi: tym bardziej, że lalka Palko ma
nie więcej niż 35 cm wysokości. Spektakl pozbawiony
agresji, idealnie koresponduje z potrzebami dziecka
w wieku 3+, a wykorzystane w nim proste techniki animacji
są wdzięczne i radosne.
Na festiwalu pokazano także doskonale znany (wielokrotnie
opisywany w „Teatrze Lalek”) spektakl Marty
Guśniowskiej A niech to Gęś kopnie!, z Teatru Animacji
w Poznaniu. Tym razem odkrył on kolejną swą zaletę:
w ogóle się nie starzeje, przez co można go oglądać
z równą radością kilkanaście razy.
Pokazem, który w nurcie dziecięcym wzbudził u mnie
szereg zastrzeżeń, była Księga dżungli Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel w reżyserii Ewy Piotrowskiej z Teatru Lalek Banialuka w Bielsku-Białej (recenzja w „Teatrze
Lalek” 2015 nr 4). Spektakl, który zapowiadał się interesująco
(widać w nim wyraźnie efekty warsztatów
Piotrowskiej z Julie Taymor), utopił się w ciemnościach
(wymaga precyzyjnego oświetlenia) i zadziwił
słabą grą (bez wiary w to, co aktorzy robią na scenie).
Najwięcej jednak wątpliwości można mieć do jego
warstwy dramaturgicznej – pomysłowe i odpowiadające
na problemy współczesnego świata przetworzenie
fabuły rozbija się o nieciekawy i mało atrakcyjny
tekst. Przykładem są chociażby piosenki, które zamiast
służyć rozbudowaniu jakiegoś problemu lub przyspieszeniu
akcji (jak w musicalach) koncentrują się na jednym,
zapętlonym zdaniu. Szkoda było pracy całego
zespołu.
Festiwal obfitował również w liczne imprezy towarzyszące.
Przede wszystkim wpisał się w obchody jubileuszu
sześćdziesięciolecia rzeszowskiej sceny lalkowej.
Z tej okazji Jerzy Jan Połoński przygotował premierę
Akademii Pana Kleksa Jana Brzechwy. Roztańczony,
rozśpiewany i dynamiczny spektakl opowiadał znaną
historię przy pomocy różnych teatralnych środków: od
prostych, ale interesujących konstrukcyjnie lalek
chłopców, przez kostiumy z maskami, potężne animowane
bryły, po aktorów w żywym planie (m.in. Pan
Kleks – w tej roli fenomenalny Henryk Hryniewicki).
Z licznymi pomysłami reżysera ciekawie komponowały
się znane i rozpoznawalne piosenki, którym
świeżości dodała nowa aranżacja Łukasza Damrycha.
Zabrakło tylko uroku i magii w scenografii (Justyna
Bernardetta Banasiak) – archaiczne i toporne platformy
na kółkach jedynie wypełniały przestrzeń sceny.
Maska zaprezentowała także spektakl dla najmłodszej publiczności, Czasoodkrywanie w reżyserii Ewy
Mrówczyńskiej – to wdzięczna opowieść koncentrująca
się wokół tematów związanych z czasem. Warto
przy tej okazji wspomnieć, że obydwa spektakle organizatorów
prezentowane były poza konkursem, co
powinno być przyzwoitą normą na wszystkich festiwalach.
Z pozostałych imprez towarzyszących warto wymienić
chociażby pokaz Wrocławskiego Teatru Lalek Tesla vs
Edison, czyli z prądem lub pod prąd – opowieść o rywalizacji
dwóch wielkich wynalazców, która z powodu
załamania pogody zagrana była w strugach deszczu
(co podchwycili aktorzy, zabawnie pointując sceny
żartami dotyczącymi prądu i wody) oraz A niech to Gęś
kopnie!, pokaz studentów Wydziału Lalkarskiego
z Wrocławia (przygotowany pod opieką Krzysztofa
Grębskiego), w którym punkt centralny stanowiły
pomysłowo zaprojektowane drzwi, pozwalające się
dowolnie otwierać i animować.
Reasumując, warto, by organizatorzy zastanowili się,
którą drogą chcą podążać w przyszłości. Festiwal Teatrów
Ożywionej Formy może być atrakcyjny i unikatowy
w skali kraju – nawet jeśli z powodu braku odpowiadających
formule przedstawień odbywać się
będzie co dwa lata. Najpierw jednak należy pochylić
się nad problemem „formy” i ustosunkować się do
którejś z jej definicji. W przeciwnym razie jedynym
wspólnym mianownikiem zostanie hasło „teatr”,
a festiwal będzie jednym z wielu ciekawych, ale lokalnych
wydarzeń. A przecież chyba nie o to chodzi.
Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ożywionej Formy
Maskarada, Rzeszów, 11–14 maja 2016