Nieznośna wieloznaczość formy | Karol Suszczyński

Ocena rzeszowskiego festiwalu nie należy do łatwych – utrudnia ją błąd semantyczny, znajdujący się u podstawy koncepcji imprezy. Nazwa, Maskarada, której etymologia wywodzi się od nazwy teatru, wskazuje na spektakle i wydarzenia związane z okresem karnawału – daje więc mylne wrażenie przeglądu teatrów ulicznych, pełnych radości, wesołości, a nawet błazenady. Impreza określona jest jednak jako Festiwal Teatrów Ożywionej Formy, co wskazuje na inny typ spektakli – działań laboratoryjnych, które wywodzą się z doświadczeń artystów plastyków. 

Z pewnością najwięcej sporów budzi w tym wypadku termin „forma”, który wciąż nie posiada jasnej, teatrologicznej definicji i pochłania wszystko, co odstaje od klasycznych norm teatru dramatycznego czy lalkowego. Przydałaby się oczywiście ogólna dyskusja, połączona z próbą redefiniowania terminu, ale na tę wciąż nie ma czasu. W efekcie jedni uznają, że wszystko, co wprowadza na scenę teatr lalek, jest formą – zwłaszcza lalka (bez refleksji nad różnorodnością sposobów wypowiedzi, środków wyrazu i kontekstu inscenizacyjnego). Inni, że lalka jest gotowym „produktem”, a jej specyfika determinowana jest konkretnym spektaklem. Forma zaś to niejako jej zaprzeczenie – jest pierwotnie niedookreślona, ale jako materia ożywiona, poddając się plastycznej i znaczeniowej metamorfozie, ulega wypełnieniu metaforą i wieloznacznością.

Ony, Teatr Czytelni Dramatu, Lublin | fot. K. Chmura-Cegiełkowska

Jak wobec tego ocenić rzeszowską Maskaradę? Przede wszystkim należy odłożyć niosącą utrudnienia nazwę, wówczas wyłania się festiwal, który składa się z dwóch nurtów (odpowiadających wyżej przywołanym stanowiskom). Granica między nimi jest bardzo wyraźna – pierwszy tworzą spektakle dla dzieci, drugi pokazy dla młodzieży i dorosłych. 

Spektakle wpisujące się w kategorię teatru ożywionej formy, jako teatru nie czysto lalkowego, znalazły się w nurcie pokazów dla widzów starszych. Docenione nagrodami zostały aż dwa z nich: Ony na podstawie sztuki Marty Guśniowskiej z Teatru Czytelni Dramatu w Lublinie (nagroda jury dorosłego, składającego się z wielbicieli teatru lalek) oraz Dziady po Białoszewskim na podstawie Chamowa oraz poezji Mirona Białoszewskiego z Teatru Lalki i Aktora Kubuś w Kielcach (nagroda tajnego jurora festiwalu – Bożeny Sawickiej). 

Spektakl lubelski, w reżyserii Daniela Adamczyka (jeden z zeszłorocznych zwycięzców Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej), udowadnia, że do budowania onirycznych, baśniowych światów niepotrzebna jest ani zapierająca dech w piersiach, bogata scenografia, ani budżet, który posiada teatr instytucjonalny. Najważniejsze są pomysł i precyzja wykonania. Adamczyk kreuje świat dramatu Guśniowskiej przy użyciu prostych elementów scenografii (stoły, krzesła, wieszak na ubrania), które poddane pomysłowej animacji przechodzą metamorfozę i nabierają nowych znaczeń. Na scenie znajduje się tylko piątka aktorów, a ich niemal choreograficzna praca powoduje, że ożywa cała przestrzeń sceny. Te skromne środki pozwalają nie tylko lepiej zrozumieć sens utworu, ale także głębiej przeżywać losy tytułowego bohatera (w tej roli doskonały, prowadzący cały spektakl, Kacper Kubiec). 

Z kolei Dziady po Białoszewskim to zwycięzca Konkursu na Debiut, który w zeszłym roku zorganizował Robert Drobniuch, dyrektor kieleckiego Kubusia (recenzja w „Teatrze Lalek” 2016 nr 1). Początkujący twórcy (Anna Retoruk, Justyna Bernardetta Banasiak i Paweł Sowa) sięgnęli po prozę i poezję jednego z najoryginalniejszych polskich artystów słowa czasu PRL. Debiutanci zaskakują wyczuciem formy, umiejętnością budowania trudnej i wyzbytej banalności opowieści oraz pomysłowością pracy z przestrzenią i dźwiękiem. Na plan pierwszy wśród aktorów wysuwa się Jolanta Kęćko, która od początkowej, pełnej skupienia sceny dziadów przechodzi do lekkiej i subtelnej zabawy w odtwarzanie kolejnych postaci pojawiających się w mieszkaniu artysty. 

Na festiwalu swój najnowszy spektakl zaprezentowała Grupa Coincidentia z Białegostoku. Made in Heaven, według scenariusza i w reżyserii Christopha Bogdansky’ego, to opowieść sięgająca do mitologii słowiańskiej, utrzymana w formie groteski z elementami pastiszu i absurdu, która momentami przypominała doskonały, artystyczny kabaret. Dagmara Sowa i Paweł Chomczyk wcielają się kolejno w postaci różnych bogów i bożków, prezentując (w krzywym zwierciadle) mity o stworzeniu świata czy o pierwszych mieszkańcach – wszystko z lekkością i potężną dawką humoru. Warto dodać, że do współpracy twórcy zaprosili Martę Guśniowską, co wzmocniło dramaturgię charakterystyczną dla autorki zabawą słowem. W spektaklu wykorzystano różnorodne formy plastyczne, od małych „poduszek” (przedstawiających pasma szczytów), przez różnego rodzaju niekształtne materie (dające się dowolnie interpretować), zabawne lalkowe postaci (raz głowa, raz bezgłowe ciało), po ogromną transparentną konstrukcją (jako postać mitologicznego stwora). Całość dopełniała muzyka na żywo w wykonaniu Roberta Jurčo. 

Interesująca była propozycja Stowarzyszenia Twórczego SztukPuk Sztuka w Rzeszowie Jak to niegrzecznym bywa źle – spektakl muzyczny na podstawie wierszy Heinricha Hoffmanna, w reżyserii Pauli Czarneckiej. Pokaz, utrzymany w stylistyce starych filmów Tima Burtona, przenosił widzów do karykaturalnego i nierzeczywistego świata pełnego odmieńców. Doskonała w roli obłąkanego wodzireja Urszula Chrzanowska prezentowała kolejnych odsiadujących niegrzeczne zachowania pacjentów, a każdy z nich opowiadał o swojej przeszłości w intrygującej śpiewno-muzycznej etiudzie. Spektakl z pewnością zyskał dzięki scenografii Krzysztofa Palucha (fantasmagoryczna przestrzeń łączyła hipersurrealistyczne kostiumy z kolorowymi, odpustowymi zabawkami), a także muzyce, wykonywanej na żywo przez kilkuosobowy zespół. 

Ostatnim ze spektakli dla widzów starszych było Wesele Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Jakuba Roszkowskiego z Teatru im. Hansa Christiana Andersena w Lublinie. Pokaz ten wzbudził też najwięcej zastrzeżeń. Początkowo wydawało się, że przestrzeń klubowa, w której zespół grał, idealnie komponuje się z koncepcją inscenizacyjną – jak się jednak okazało, nic bardziej mylnego. Atmosfera totalnego zatracania się w alkoholu wzięła górę nad aktorami, pogubiły się przez to rytmy i rymy, a spektakl utracił atrakcyjną formę. Nie wybrzmiał pomysł, że dziś tylko w stanie wyjątkowego upodlenia odnajdujemy w sobie bohaterów, a gdy kac dopada, na powrót stajemy się jednolitą, szarą masą. Szkoda, bo całość zapowiadała się niezwykle ciekawie, zwłaszcza dzięki pomysłowemu połączeniu aktorów z manekinami i budowaniu poprzez to naprzemiennych relacji pomiędzy postaciami żywymi a ożywianymi. 

Drugi nurt festiwalu stanowiły spektakle dla dzieci, w których forma przyjmowała wyraz dowolny – lalka, przedmiot, maska czy aktor w żywym planie. Najwyżej oceniony przez jury dziecięce został spektakl Dobrze, że jesteś według scenariusza i w reżyserii Joanny Gerigk, z Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu (omawiany już na łamach „Teatru Lalek”). Pokaz ten po- dzielił jednak publiczność. Młodzież zachwycił budowaniem przestrzeni z codziennych, domowych przedmiotów (torby, szczotki czy parasole w trakcie opowieści zmieniały się w stado owiec czy gęsty las) oraz poruszeniem ważnych tematów (odpowiedzialność, opieka nad zwierzętami i osobami starszymi). Dorosłą widownię obruszył balansowaniem aktorów na krawędzi cyrkowej błazenady, co wzbudzało wątpliwości, czy trudne tematy powrócą później w refleksji nas własnym postępowaniem. 

Kolejnym spektaklem był Palko Katalin Szegedi w reżyserii Katy Csato z Białostockiego Teatru Lalek. Piękna i prosta historia o chłopcu, który poznaje świat, jeżdżąc na swojej ulubionej hulajnodze, rozgrywana jest bez słów, w bezpośrednim kontakcie z młodymi widzami. Jako elementy scenografii, ale również jako tło, wykorzystano pięć potężnych sześcianów – każdy ukrywający w sobie inną mikroprzestrzeń. Tytułową rolę gra Jacek Dojlidko, zachwycający umiejętnościami animacyjnymi: tym bardziej, że lalka Palko ma nie więcej niż 35 cm wysokości. Spektakl pozbawiony agresji, idealnie koresponduje z potrzebami dziecka w wieku 3+, a wykorzystane w nim proste techniki animacji są wdzięczne i radosne. 

Na festiwalu pokazano także doskonale znany (wielokrotnie opisywany w „Teatrze Lalek”) spektakl Marty Guśniowskiej A niech to Gęś kopnie!, z Teatru Animacji w Poznaniu. Tym razem odkrył on kolejną swą zaletę: w ogóle się nie starzeje, przez co można go oglądać z równą radością kilkanaście razy. 

Pokazem, który w nurcie dziecięcym wzbudził u mnie szereg zastrzeżeń, była Księga dżungli Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel w reżyserii Ewy Piotrowskiej z Teatru Lalek Banialuka w Bielsku-Białej (recenzja w „Teatrze Lalek” 2015 nr 4). Spektakl, który zapowiadał się interesująco (widać w nim wyraźnie efekty warsztatów Piotrowskiej z Julie Taymor), utopił się w ciemnościach (wymaga precyzyjnego oświetlenia) i zadziwił słabą grą (bez wiary w to, co aktorzy robią na scenie). Najwięcej jednak wątpliwości można mieć do jego warstwy dramaturgicznej – pomysłowe i odpowiadające na problemy współczesnego świata przetworzenie fabuły rozbija się o nieciekawy i mało atrakcyjny tekst. Przykładem są chociażby piosenki, które zamiast służyć rozbudowaniu jakiegoś problemu lub przyspieszeniu akcji (jak w musicalach) koncentrują się na jednym, zapętlonym zdaniu. Szkoda było pracy całego zespołu. 

Festiwal obfitował również w liczne imprezy towarzyszące. Przede wszystkim wpisał się w obchody jubileuszu sześćdziesięciolecia rzeszowskiej sceny lalkowej. Z tej okazji Jerzy Jan Połoński przygotował premierę Akademii Pana Kleksa Jana Brzechwy. Roztańczony, rozśpiewany i dynamiczny spektakl opowiadał znaną historię przy pomocy różnych teatralnych środków: od prostych, ale interesujących konstrukcyjnie lalek chłopców, przez kostiumy z maskami, potężne animowane bryły, po aktorów w żywym planie (m.in. Pan Kleks – w tej roli fenomenalny Henryk Hryniewicki). Z licznymi pomysłami reżysera ciekawie komponowały się znane i rozpoznawalne piosenki, którym świeżości dodała nowa aranżacja Łukasza Damrycha. Zabrakło tylko uroku i magii w scenografii (Justyna Bernardetta Banasiak) – archaiczne i toporne platformy na kółkach jedynie wypełniały przestrzeń sceny. 

Maska zaprezentowała także spektakl dla najmłodszej publiczności, Czasoodkrywanie w reżyserii Ewy Mrówczyńskiej – to wdzięczna opowieść koncentrująca się wokół tematów związanych z czasem. Warto przy tej okazji wspomnieć, że obydwa spektakle organizatorów prezentowane były poza konkursem, co powinno być przyzwoitą normą na wszystkich festiwalach. 

Z pozostałych imprez towarzyszących warto wymienić chociażby pokaz Wrocławskiego Teatru Lalek Tesla vs Edison, czyli z prądem lub pod prąd – opowieść o rywalizacji dwóch wielkich wynalazców, która z powodu załamania pogody zagrana była w strugach deszczu (co podchwycili aktorzy, zabawnie pointując sceny żartami dotyczącymi prądu i wody) oraz A niech to Gęś kopnie!, pokaz studentów Wydziału Lalkarskiego z Wrocławia (przygotowany pod opieką Krzysztofa Grębskiego), w którym punkt centralny stanowiły pomysłowo zaprojektowane drzwi, pozwalające się dowolnie otwierać i animować. 

Reasumując, warto, by organizatorzy zastanowili się, którą drogą chcą podążać w przyszłości. Festiwal Teatrów Ożywionej Formy może być atrakcyjny i unikatowy w skali kraju – nawet jeśli z powodu braku odpowiadających formule przedstawień odbywać się będzie co dwa lata. Najpierw jednak należy pochylić się nad problemem „formy” i ustosunkować się do którejś z jej definicji. W przeciwnym razie jedynym wspólnym mianownikiem zostanie hasło „teatr”, a festiwal będzie jednym z wielu ciekawych, ale lokalnych wydarzeń. A przecież chyba nie o to chodzi. 


Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ożywionej Formy Maskarada, Rzeszów, 11–14 maja 2016  

Nowszy post Starszy post Strona główna