Baśń o gęsi i śmierci | Hanna Baltyn

Sześćdziesięciopięcioletni dziś Wolf Erlbruch jest autorem przeszło 30 książeczek dla dzieci, z których na polski dla wydawnictwa Hokus-Pokus przetłumaczono pięć: Stworzenie, Wielkie pytanie, Straszna piątka, Gęś, śmierć i tulipan oraz O małym krecie, który chciał wiedzieć, kto mu narobił na głowę. Erlbruch jest jednocześnie autorem i ilustratorem swych książek – zrobił dzięki nim karierę równą karierze starszego o pokolenia Janoscha, autora 300 książek, ojca Misia i Tygryska, po których przygody teatr sięga równie chętnie. Opowieść o gęsi i śmierci zaadaptował na scenę warszawskiego Baja Marcin Jarnuszkiewicz (nb. rówieśnik autora), występując tu w podwójnej roli: reżysera i scenografa. Pytany o aksjomaty swojej twórczości, powiedział kiedyś w wywiadzie: „Szukam skupienia, zastygnięcia, przerażenia, które nie pozwala człowiekowi zareagować”. Gęś... ma z pewnością dwie pierwsze z tych cech. To teatr poważny, choć wcale nie ciężki, spokojny, refleksyjny, skupiony na szczegółach, oparty na rytmach dźwięków i odgłosów natury (autorem doskonale przystającego do spektaklu opracowania muzycznego jest Mateusz Dębski). To teatr na wskroś poetycki, metaforą mierzący się z najtrudniejszym dla nas, ludzi, tematów – śmiercią żywej istoty. Teatr, wprawiający uważnego widza w trans, z którego nie chce się ocknąć.

fot. K. Bieliński
Krótkie jak muzyczna impresja przedstawienie zaczyna się w nieco widmowej aurze – widokiem zamarłego pejzażu z samotnym drzewem i zarysem brzegu, wyprowadzonym z ilustracji Erlbrucha. Na ziemi leży trudny do zidentyfikowania blady kształt. Z boku, na tle czarnej kotary ulokowana jest postać narratora, tu zwanego Towarzyszem Podróży (Robert Płuszka), który czyta opowieść i dialogi. Tekst jest tak lapidarny, że liczy się każde słowo. Nierzadko kryje się w nim wychwytywany natychmiast przez dzieci dowcip – na przykład gdy mowa o lisie, Gęś dostaje gęsiej skórki, a z kolei „mówienie o śmierci łatwo przychodzi Śmierci”.

Jest noc, co sygnalizuje przelatująca po niebie, pohukująca sowa. Bohaterki niebawem się objawią. Pierwsza to wielkogłowa, uśmiechnięta Śmierć w kraciastym chałaciku, druga – budząca się ze snu i strosząca piórka Gęś. Lalki animują pastelowa Elżbieta Bielińska i mroczna Elżbieta Suzuki. Czynią to niesłychanie precyzyjnie, z dbałością o najmniejszy gest czy ruch, tupnięcie nogą, przekrzywienie szyi. Dość to wyświechtane porównanie, ale tutejsze lalki naprawdę są „jak żywe”.

Na łące, gdzie żyje Gęś, do której Śmierć dołączyła „na wszelki wypadek”, niewiele się dzieje. Gęś proponuje swej towarzyszce wyprawę nad staw. Pojawiają się szarpane wiatrem szuwary. Gęś z rozkoszą pławi się i nurkuje; Śmierć przy wtórze pluszczącej muzyki ostrożnie zanurza nogę w wodzie, po czym wchodzi do niej, ale zaraz, zmarznięta, gramoli się na brzeg. Gęś – i tu mamy delikatnie wprowadzony wątek surrealistyczny – życzliwie proponuje, że ogrzeje dygocącą Śmierć. Ta się dziwi, bo nikt jej dotąd czegoś podobnego nie proponował. Cisza, spokój, po niebie płyną białe obłoki. Wpatrzona w nie Gęś oznajmia, że wśród gęsi panuje przekonanie, iż po śmierci zmieniają się w anioły. Skrzydła już masz, pomrukuje ironicznie Śmierć, dziwiąc się, co też te gęsi nie wygadują.

Rano drugiego dnia Gęś z kolei dziwi się, że jeszcze nie umarła. Rozczarowane wyprawą nad staw wdrapują się obie na drzewo, gdzie Śmierć snuje filozoficzne rozważania – oczywiście o umieraniu. Ćwierkają ptaki, szczeka pies. Mijają dni, rozmowy zamierają, no bo o czym tu jeszcze mówić? Nadciąga sroga zima, i teraz Gęś marznie. Śmierć chce ją ogrzać, po swojemu, śmiertelnym dotykiem i ptak nie budzi się już kolejnego ranka. Smutna Śmierć kładzie ciało na wodzie, a błękitna rzeka unosi Gęś gdzieś w dal. I to by było na tyle, jak mawiał Jan Tadeusz Stanisławski, samozwańczy profesor mniemanologii stosowanej. Koniec spektaklu jest jak przebudzenie się ze snu, nagłe oprzytomnienie po sugestywnej, kolorowej wizji.

Poszukałam w Internecie strony wydawnictwa Hokus-Pokus. Znalazłam tam fragment bloga wydawczyni z 2008 roku (to data ukazania się książki, dziś niestety już nie do kupienia w księgarniach). I niech ten wpis posłuży za puentę:
Ta książka zachwyciła mnie od pierwszego wejrzenia. Mój czteroletni syn Franek, odkąd przyniosłam do domu pierwsze egzemplarze prosto z drukarni, kazał sobie ją czytać co chwilę. Kiedy zbliżaliśmy się do stron, na których gęś umiera, widziałam na jego twarzy skupienie. Gdy przewracaliśmy ostatnią kartę książki, Franek prosił: „Czytaj”. 
Za trzecim razem zapytał: „A gdzie jest gęś?”. Wtedy weszłam w rolę narratora i próbowałam zmierzyć się z odpowiedzą na to pytanie. Niezwykle twórcze doświadczenie! Poczułam, że dzięki tej wyjątkowej, autorskiej książce Wolfa Erlbrucha można naprawdę oswoić lęk przed śmiercią i prowadzić fascynującą rozmowę na temat przemijania... nawet z czterolatkiem. Książka jest piękna, przejmująca i wzrusza mnie do łez, za każdym razem, kiedy ją czytam lub „tylko” oglądam. 


Gęś, Śmierć i Tulipan, Wolf Erlbruch. Przekład Łukasz Żebrowski, reżyseria i scenografia Marcin Jarnuszkiewicz, muzyka Mateusz Dębski. Teatr Baj, Warszawa. Premiera październik 2013.

Nowszy post Starszy post Strona główna